Urodzinowo z Leopardusem

Każdy pracuje według określonego klucza, charakterystycznego dla swojej organizacji. Są tacy, którzy bardzo lubią narzekać, biadolić tak bardzo że, aż dziw bierze skąd mają energię na pracę społeczną. Inni rozkładają bezradnie ręce, kiedy mają podjąć jakąś większą interwencję, zamiast ratować bez wahania, najpierw szukają środków, by opłacić czekające zaległe faktury.

Od zawsze wiedziałam, że praca społeczna w oparciu o 100 % wolontariat nie jest prosta i łatwa, ale jeśli ma się nawet zarys pomysłu. jak ona faktycznie ma przebiegać, wystarczy odrobinę konsekwencji, solidności, a przede wszystkim osobistej odpowiedzialności i spójności decyzyjnej.

Kiedy kilka lat temu za namową bliskiego mi grona kociar odważyłam się na założenie Fundacji, przede wszystkim uczyłam się bycia szefową. To było łatwe i jednocześnie mega trudne zadanie.
Jak bowiem pogodzić rolę szefowej i przyjaciółki, jak być wymagającą, konsekwentną, jak weryfikować i egzekwować i co najgorsze jak stosować te same kryteria w odniesieniu do każdej wolontariuszki w tym samym stopniu? Tego wzajemnego zachowania, odrzucania w kontakcie fundacyjnym naszych prywatnych wzajemnych relacji uczyłyśmy się w sumie wszystkie.

Pamiętam, jak nie raz usłyszałam: „Dlaczego mi to robisz? Nie możesz raz spojrzeć przez palce? Przecież mamy ze sobą tak bliski kontakt!”
No właśnie.
Przez skórę czułam, że gdybym raz uległa, raz bez autentycznego powodu była wyrozumiała, na nic zdałyby się deklaracje o bezstronności. Uwikłać można się i z powodu dobrych intencji, ale jak mówi przysłowie: nimi wybrukowana jest droga do piekła. Dlatego nawet jeśli wiedziałam, że moje wywody spowodują przykrość, wywołają żal, to jednocześnie miałam świadomość pracujących w Fundacji kobiet, ich mądrości, solidności, rozwagi.
Wiedziałam, że kiedy ochłoną zrozumieją, że nie ma innej drogi do sukcesu i powodzenia jak bezstronność i jedna skala wymagań w odniesieniu do wszystkich.
Teraz na szczęście, ten trudny egzamin, który musiałam przejść, procentuje.

Poukładały nam się ścieżki, bo wypracowałyśmy taką relację wspólnie.

W Kociej Mamie każda wolontariuszka ma te same prawa, ale obowiązki wybiera i nakłada na siebie sama. Wiedza o predyspozycjach wolontariuszki to jedno, ale to jej osobista aktywność jest dla mnie sygnałem jakiego rodzaju pracę mogę zaproponować.

Kiedy w Kociej Mamie było nas tyle, że mogłam zliczyć na palcach obu dłoni, miałam i ja więcej czasu. Teraz, kiedy Fundacja zamieniła się w koncern, gonię niekiedy resztką sił.
Ludzie opowiadają na nasz temat niesłychane opowieści, dlatego nie ma lepszej okazji, by złamać niektóre plotki jak pojawić się w miejscu, w którym spotkania nie są aranżowane.

Sklepy, które wspierają Kocią Mamę, by przyciągnąć klientów, organizują promocje, obniżki, rozmaite eventy. Do takich należą urodziny. Skoro więc otrzymałyśmy zaproszenie, nie widziałam żadnego powodu, by odmówić.

Było typowo.
Balony, cukierki, drobiazgi dla gości, jakieś fanty dla dzieci. Miła atmosfera, szału z gośćmi nie zanotowałam, bo chyba wszystkim do gustu przypadły wolne od zakupów weekendy.

Kociaki i koty zawsze są fajnym akcentem do podjęcia rozmowy, one podobnie jak dzieci rozczulają, ale i pozytywnie nastrajają. Nie ma skutecznej promocji wyłącznie przez internet. Nie opracowano skuteczniejszego planu pozyskiwania darczyńców, sympatyków, ale i wrogów, niż kontakt bezpośredni.

Idąc na urodziny nie miałam w planie konkretnych adopcji. Najlepszą barierą są wymagania: kontener, umowa, wsparcie. Nie powiem, byli i chętni, którzy widząc rude kociaki wyciągali po nie ręce, ale słowa: „Fundacja będzie je pomimo adopcji monitorować” usztywniały, u niektórych nawet wywoływały oburzenie:
– To nie chce ich pani wyadoptować?
– Chcę, ale świadomie i faktycznie zapewnić im przyszłość, dlatego stawiam warunki.

Wzruszając ramionami odchodzili, jedni rozumieli, inni zasilali obóz wroga.

To jest najlepsza promocja Firmy, potwierdzenie spójności tego, co publikujemy w internecie.