W Wigilię Wigilii

Nie po raz pierwszy mam okazję doświadczyć magii Świąt Bożego Narodzenia i teoria nie powstałą z faktu, iż jestem megareligijną praktykującą katoliczką, wręcz przeciwnie. Wierzę w potęgę umysłu, rozsądku, wiedzy, nauki, ale pracując tyle lat w kociej przestrzeni, wiem, że niekiedy dziwne zbiegi okoliczności składają się na niesamowite opowieści, a okoliczności im towarzyszące mogłyby być pomysłem na przepiękną opowieść o potędze i mocy sprawczej ludzi o niezwykle cudnym sercu.


Ale moją kocią opowieść dziejącą się dzień przed Wigilią zacznę od początku.
Otóż kilka dni wcześniej, gdzieś w okolicy Mińska Mazowieckiego pewien mężczyzna znalazł przy drodze potrąconego kota. Zabrał poturbowańca do weterynarza, zapłacił za wstępne badania i zamarł z przerażenia, kiedy się okazało, że operacja naprawcza połamanej miednicy i łapy to bagatela koszt zamykający się kwotą 5 tysięcy złotych, takie są niestety stawki komercyjne w dobie pandemii. Dobre serce to jedno, a stan domowego budżetu to drugie. Pan nie poddał się, wykonany pierwszy krok akcji ratowniczej zmuszał go do kolejnych, zaczął szukać pomocy w lokalnych kocich organizacjach. I niestety natknął się na mur, odmawiali wszyscy, tłumacząc się lub nie, w zależności od kultury osobistej.

Pewna pani z Warszawy zadeklarowała wsparcie finansowe, to było jakieś światełko, jakaś szansa, teraz musiał znaleźć jakąś instytucję, która weźmie fizycznie kota pod skrzydła.
Jednak sytuacja mocno się skomplikowała, kiedy okazało się, że kot ma problemy jelitowe, sugerowana była eutanazja, jeśli sytuacja nie uległaby poprawie. Opiekunowie kota, syn i mama, oboje przeogromne zwierzoluby byli w rozpaczy. Nie godzili się z sytuacją, zaczęli wydzwaniać do fundacji.
Jakoś między przygotowywaniem ryby w galarecie a gotowaniem grzybowej zupy, odebrałam telefon – Dzień dobry pani Izo, jestem z Mińska Mazowieckiego czy dodzwoniłem się do Łodzi? Do Fundacji Kocia Mama?

-Tak, dokładnie – przyznałam, jednocześnie zadając sobie pytanie: czy ci ludzie umiaru nie mają? Nie rozumieją, że teraz jest czas przygotowywania potraw na Święta?!
-Ja bardzo przepraszam, ale szukam ratunku, pomocy dla uratowanej kotki, nie wypróżnia się, a ja nie godzę się z sugestią lekarza, nie po to ją ratowałem, żeby teraz uśpić.
-Zaraz, moment proszę po kolei i od początku, bez emocji, uśpić kota zawsze się zdarzy.
Kiedy poznałam historię kotki, jedyne co mogłam w tym przypadku zrobić, to prosić chirurga ortopedę o konsultację, to że pan przywiezie kota na wizytę było pewne. Tylko, kiedy jest dzień do Wigilii, kiedy mam świadomość, że Doktor którego chciałam prosić o diagnozę ma zaplanowane wizyty i zabiegi, wielkim znakiem zapytania było, czy uda się wcisnąć nadliczbową wizytę.
– Zaraz oszaleję – piszę do Doktora na czacie – mam kotkę powypadkową, połamana miednica, kontuzja biodra, problem z wypróżnianiem, tak gdzie przebywa skłaniają się do eutanazji.
Co rusz sprawdzam, czy już przeczytał, jasna cholera, z Mińska do Łodzi jest 250 km, sytuacja na drogach kiepska, żeby zdążyli muszę już ruszać, a Doktor milczy jak zaklęty.

Bombarduję klinikę:
-Dobry, tu Kocia Mama, od której szef zaczyna dziś dyżur?
– Od 12, ale ma trudny zabieg.
Wyjaśniam w czym rzecz i dorzucam:
-Trudno najwyżej mnie zabije, daję sygnał by startowali, koło 15 powinni być.
-Na pani odpowiedzialność –słyszę.
– Jak znam Doktora, na pewno się pochyli.
Na szczęście, przyszła odpowiedzieć:
-Spokojnie, niech mi kota pokażą, zobaczymy na czym faktycznie stoimy.
-Dziękuję, wracam do gotowania.
Poprosiłam o spokojną jazdę, uświadomiłam do której pracuje klinika i czekałam na ustalenia Doktora.

Kotka Misia okazała się kotem Felusiem, wiek się w miarę zgadzał na około 8-9 miesięcy. Kota Doktor znieczulił, porobił swoje zdjęcia RTG, zabrał mu zalegające w jelitach problemy, ustalił leki, zalecił pobyt przez 4 tygodnie w kennelu, by zrosła się miednica i wysłał kota do domu.
To był już schyłek dnia, kiedy usłyszałam prośbę:
-Pani Izo, chcemy podjechać z mamą na moment, pokazać kota i podziękować, proszę podać adres.
Trochę mi było nie na rękę, zbliżała się już godzina 19, a ja przez te kocie sensacje i atrakcje zmarudziłam dość dużo czasu, byłam zwyczajnie w polu.
-No dobrze, ale dosłownie kilka minut.
Przyjechali z pięknym czerwonym bukietem gwiazd betlejemskich.
-O jakie cudne, przez to dzisiejsze zamieszanie nie zdążyłam wyjść na zakupy – autentycznie się ucieszyłam – Jak na zamówienie.
-Dziękujemy z całego serca!
Radość biła od opiekunów kota ogromna.
-On u nas już zostanie, ale muszę jeszcze powiedzieć jedną ważną rzecz, pani oferująca pomoc finansową nie odbiera telefonu, czy to przypadek? – zapytał mnie z troską.
-Raczej nie, ale proszę się nie martwić, ja umiem zabiegać o połamańce, damy sobie radę sami, najważniejsze, że Doktor go obejrzał i ma pomysł na leczenie.
-Wbijamy panią w koszty…
-Nie takie przypadki ratowała Kocia Mama – zapewniam spokojnie. – My się specjalizujemy w operowaniu takich, od których inni się odwracają.
-Jak dobrze, że na panią trafiliśmy – cieszyli się jak dzieci, ściskając mnie serdecznie.
-Teraz życzę spokojnej drogi powrotnej, pamiętajcie proszę, że macie niezwykle cennego cudaka, a żeby droga była faktycznie bezpieczna, oprócz kennela pożyczyłam i kontener.

I tak kolejny poszkodowany kot tworzy jeszcze jedną niesamowitą historię i zapisuje się w dziejach Kociej Mamy jako Miśka, która okazała się Felusiem. Jeden telefon, jedna wizyta, jedna pomocna organizacja i jeden wspaniały Doktor, odmienili życie kota i opiekunów o 180 stopni. Zachęcam do udziału w aukcji pomocowej, którą niebawem założy Iwonka, by zbierać fundusz na dalsze czynności związane z naprawą kota. Ja, w przeciwieństwie do pani z warszawskiej Fundacji, zawsze dotrzymuję danego słowa, bo tak jest ładnie, godnie i honorowo, i tak przede wszystkim buduje się prestiż Fundacji.