wszystkie koty nasze są

Ten kot przyjechał z Ukrainy jako jeden z wielu, którym życie uratowali przejęci ich tragedią ludzie. Kiedy rozszalała się wojna, wszyscy ruszyli do pomocy, adoptując tyle futer, ile byli w stanie udźwignąć finansowo.


Wiemy, że uchodźcy przybywali w stanie zdrowia różnym, przyjmujący kota nie miał bladego pojęcia na jakie koszty w związku z tą decyzją ma się przygotować.

Ukraina była mówiąc brzydko „rynkiem” dostarczającym Rosji kotów wyjątkowych, czyli ras modyfikowanych sztucznie. Bardzo dużo prowadzonych było hodowli szczególnie sfinksów, które cieszyły się u nabywców ogromnym popytem. Nie pora na dywagacje o moralności, o dobrostanie. Cieszmy się, że mimo wojennej zawieruchy dużo szczególnie tych wymagających wyjątkowej opieki udało się przejąć. Te koty są specyficzne z uwagi na brak futra. Opiekunowie muszą dbać o właściwą temperaturę otoczenia, a kiedy nadchodzi jesień i zima, nawet w pomieszczeniu paradują otulone w ciepłe przeznaczone dla nich ubranka i mięciutkie kocyki. Opieka i pielęgnacja tych mruczków wymaga od opiekunów większej uwagi niż przy tych, które mają sierść albo puchate futra.

Morisa historii życia przed przyjazdem do kraju nie znamy. Jest dość mocno genetycznie modyfikowany. Ma o wiele krótsze łapki, przez co budową ciała przypomina jamnika. Nie jest kastrowany i ma około 2 lat, a mimo to nie znaczy terenu mieszkając z innymi kotami, czyli można wnioskować, że nie nadaje się na reproduktora, zresztą nikt nie wpadnie na tak szalony pomysł, by zabiegać o potomstwo tego dziwaka, stworzonego by zadowolić dziwne potrzeby sfrustrowanych ludzi.

Mieszka w Polsce prawie rok i nigdy nie było najmniejszych problemów ze zdrowiem. W ostatnim czasie sytuacja nagle uległa zmianie, kotek zrobił się cały żółty i stracił na wadze.
Badania krwi nie pokazały zbyt wiele. Kiedy coś się dzieje, wszystkie profile zaczynają szwankować i pokazują liczby, które u laika wywołują panikę.
Kiedy opiekunka zwróciła się do mnie o pomoc, najpierw pokazałam wyniki trzem doświadczonym lekarzom. Każdy z nich postawił swoją diagnozę, w sumie bardzo podobną.
Trzeba zrobić dokładne USG!

To był dobry trop. Badanie pokazało polip na śledzionie. Szybka interwencja chirurga i pytanie skierowane do mnie: „Jest kiepsko, czy mam wybudzać?”
Zawsze stawiam na walkę, inaczej nigdy nie ma szansy na sukces!
„Wybudzać! Działamy! Będę mieć rękę na pulsie, pilnując, aby ratowanie nie zamieniło się w dręczenie, jakby co pomożemy Morisowi odejść.”.
Mimo fatalnych rokowań, mimo obaw lekarza i samej opiekunki, kot walczy, dzielnie trzyma się przy życiu. Ma apetyt, jest aktywny, każdy dzień przybliża go do zwycięstwa.

Podawane są sterydy, antybiotyki, niebawem powtórzone zostaną badania kontrolne.
Jak zwykle tradycyjnie prosimy o wsparcie, niech ten kotek ma zapewnione dalsze dobre życie. Fundacja nie odmawia, nie odcina się od pomagania, jednak potrzeb zawsze jest ogrom i często interwencja sprowadza się do dość znacznych kosztów. Niejednej prywatnej osobie pomogła Kocia Mama, nie licząc na żadne hymny pochwalne, tym bardziej nie mogę odmówić, kiedy o pomoc prosi oddana kotom wieloletnia wolontariuszka. Mam świadomość, że kotek ma już cudowny, troskliwy dom. Jeszcze tylko przebrnijmy szczęśliwie ten przykry incydent i ruszymy na pomoc innym.