Z dystansem do tematu

O tych psach usłyszałam jakoś kilka albo kilkanaście miesięcy temu. Informacja na tyle mocno zapisała  się w mojej pamięci, że kiedy temat powracał, wiedziałam, czego konkretnie dotyczy.

Nie reagowałam stojąc na stanowisku, że jasno zdefiniowany jest profil działania, nie chcę poszerzać działalności Fundacji ponieważ  swobodnie poruszam się wyłącznie w kocim  wymiarze i o ile mam pomysł dosłownie na każdego kota, o tyle z psami kompletnie sobie nie radzę.

Nie chcę zmieniać branży, dokładać sobie i wolontariuszkom zadań. Jestem kociarą i jeśli mogę przy okazji typowych działań uratować chomika, szczurka czy psiaka, zrobię to rzecz jasna, ale nie mam zamiaru na stałe tworzyć DT dla tych zwierzaków.

Od lat gromadzę sprzęt specjalistyczny – koci. Buduję branżową bazę darczyńców i sponsorów – kocią. Utwierdzam w pamięci ludzi jeden konkretny profil aktywności – koci i tego trzymać będę się nadal konsekwentnie.

Psy trafiają sporadycznie pod nasze skrzydła bowiem każda reguła ma swoje wyjątki, ale nie zmierzam nagle odbierać pracy tym, którzy działanie na rzecz psów wpisane mają w statut.

Od pierwszego dnia pracy mojej Fundacji rodzaj podopiecznych został  jasno określony wnika to przecież także z samej jej nazwy: Kocia Mama.

Jednak co jakiś czas Paweł zaprzyjaźniony z Fundacją od lat, przy okazji różnych działań wspominał o dość kłopotliwym sąsiedzie.

Sytuacja wyglądała następująco. Kwartał ulic między X a Y nieopodal skrzyżowania Tatrzańskiej z Przybyszewskiego są tam domki jednorodzinne, w pobliżu jakieś bloki, na opuszczonym placu bytuje od lat stado psów. Jest ich około 8, opiekę nad nimi sprawuje ponad 80 letni Pan. Mieszkańcy dokarmiają także, każdy rzuca przez płot co może: jakąś karmę typową dla psów ale i resztki obiadowe. Psy nie są agresywne ale wszyscy zadają pytanie co się z nimi stanie kiedy zabraknie Pana, kto przejmie nad nimi opiekę.

Jakiś czas temu Maryla wspomniała:
– Wiesz, Paweł twierdzi, że kiedyś był tam na interwencji jakiś partol… A ja, będąc w lecznicy, przypomniałam pani z pewnej fundacji – padła znana mi nazwa – że zgłaszana była  do nich prośba o pomoc i że nie było ze strony organizacji.

Słuchałam jednym uchem prawdę mówiąc.
– Maryla, co mnie to obchodzi jak pracują inni? Nie lubię jak ktoś stara się ingerować w moją   pracę więc tym bardziej nie będę się zagłębiać w sposób działania innych. Każdy sam pracuje na opinię i wizerunek.

Minęło kilka kolejnych tygodni.

Uporczywie wracał temat psów.

– Są dwa szczeniaki – przemyciła Maryla podczas referowania zgłaszanych interwencji.
-No to pięknie!!!
Jak zwykle na baczność postawiły mnie dzieci.
– Zatem pora, by iść na rekonesans.

Wizja lokalna przeprowadzona przez duet Maryla – Paweł nie wniosła nic istotnego oprócz informacji, że wszyscy byliby przeszczęśliwi, gdybym zabrała wszystkie psy.

Dopiero wizyta Doroty pomogła mi w naszkicowaniu autentycznej sytuacji. Psy w wieku dość dorosłym, o bardzo różnorodnym nastawieniem do człowieka, są łagodne ale zrazem ostrożne. Wgląd placu, po którym biegają woła o pomstę do Nieba bowiem cały pokryty jest kupami, niezwykle utrudnione jest dotarcie do miejsc gdzie bytują psy.

Dwa szczeniaki są już w Fundacji- Tęcza i Gwiazdka. Mimo braku kontaktu z człowiekiem, odłowienie ich nie sprawiło najmniejszego kłopotu.

Mam też kserokopię pewnego dokumentu. Lektura zamurowała mnie. Interwencję przeprowadzono 17 czerwca 2015 roku o godzinie 16.30! Dokument zawiera opis zwierząt, dodatkowe informacje oraz zalecenia, jakie na opiekuna psiej gromady nakładają inspektorzy. Jest termin wykonania – 7 dni! Jest podpis inspektora ochrony zwierząt, jest pieczątka. Dodam, że protokół sporządzono na firmowym papierze.

Minęły, bagatela, 4 lata i jesteśmy w punkcie wyjścia, a o tyle tylko trudniejsza jest sytuacja, iż psy są o te lata starsze, bardziej przysposobione do życia w trybie totalnej swobody, nienauczone posłuszeństwa ani komend, żyją ciesząc się kompletną niezależnością, nie znając żadnych norm.

Czy ja Kocia Mama mam teraz wchodzić w interwencję, która dotyczy kompletnie obcego mi tematu? Czy mam podejmować się wyzwania, którego tak naprawdę nie umiem w pełni ocenić, bo nie mam elementarnej wiedzy na temat socjalizacji wycofanych psów?

Ktoś,  kto miał być  kompetentny, zaniedbał robotę kilka lat temu, źle wykonał swoje zadanie, więc ja, kociara mimo najszczerszych chęci, nie mam zamiaru pakować się w interwencję kompletnie nie z mojej bajki.

Zalecenia fajnie się pisze, wydaje nakazy tylko ażeby być wiarygodnym, a nie śmiesznym, trzeba jeszcze je egzekwować.

Cóż,  psie dzieci mają się świetnie, spokojnie przyjmują diametralną zmianę, która nastąpiła w ich życiu. Cieszą się z nowej rzeczywistości  odnajdując się w niej cudnie. Dzieci mają to do siebie, że szybko aklimatyzują się tym bardziej jeśli nowe znaczy lepsze – bezpieczniejsze.

Czy i na ile wejdę w pomaganie tej gromadzie na chwilę obecną nie wiem, ale znając siebie ten głos z tyłu głowy nie da mi odporu i jak miną emocje, pomyślę i o tych psach skoro już raz ruszyłam ręką zabezpieczając ich dzieci.