Z pozycji szefowej. Cz. 1, Kiedy marnuje się szansa na pomoc kolejnym

Wiele osób obserwuje pracę Fundacji, ale niewielu wyciąga poprawne wnioski i konkluzje, dlatego chcąc przybliżyć, jak faktycznie wygląda codzienna komunikacja z ludźmi, zgłaszającymi kocie problemy, opowiem o kilku klasycznych interwencjach. Zakładając Fundację miałam świadomość, że praca, a raczej służba na rzecz kotów, wiąże się z koniecznością kontaktu z przeróżnymi osobami, ale niektóre ich zachowania naprawdę wprawiają w ogromne zdumienie, a niekiedy wręcz w złość i gniew.

Wiadomo, że zawsze wakacje są najtrudniejszym okresem, ze względu na urlopy i wyjazdy. Domy tymczasowe przekazują sobie mruczących podopiecznych, adopcje odbywają się w zasadzie sporadycznie albo są, w przypadku kotów dorosłych, mocno przemyślane. Mój urlop w tym roku był raczej spokojny, nie zadziały się żadne dramaty, a te trzy operacje, które przyszło nam sfinansować, nie przysporzyły operatorom większych kłopotów. Dotyczyły one złamań, które przez naszych specjalistów klasyfikowane były jako „ szkolne” przypadki.
W kolejnych odsłonach opowiem o sytuacjach, które zaistniały w wyniku interwencji, za każdym razem podjętej natychmiast po zgłoszeniu.

Każda z nich jest przedziwnym obrazem zachowania osoby, która od Fundacji otrzymała błyskawiczną pomoc. Dodam tylko, iż ani mnie, ani pracującym w Kociej Mamie Wolontariuszom, nie marzą się hymny pochwalne, a wystarczy najzwyczajniejsze podziękowanie, które zamknęłoby sprawę.
Incydent pierwszy.
Miejsce zdarzenia: Koluszki.
Problem: Kwestia dotyczy opłaty kosztów za operację znalezionej, maleńkiej szaroburej kotki. Młodzi ludzie, szalenie empatyczni, nie otrzymali znikąd pomocy, by opłacić fakturę za konieczność naprawy połamanej łapki, a wiadomo koszty szacowane są w przybliżeniu na sumę około 1000-1500 zł. Jest to dla każdej kieszeni pokaźny wydatek, tym bardziej, że niezwiązany ze swoim prywatnym kotem. W przypadku takiej sytuacji, z pomocą powinny przyjść kocie organizacje, inaczej nikt, wiedziony złym doświadczeniem, nie odważy się ponownie podjąć działania. Kocia Mama od zawsze wspiera w podobnych zdarzeniach, by zapobiec konaniu zwierzęcia w bólu i cierpieniu. Początkowo, tuż po zgłoszeniu i ustaleniu współpracy, komunikacja była idealna. Po rozmowie telefonicznej z Wolontariuszką, na pocztę fundacyjną przysłane zostały zdjęcia kotki. Klinika bez wahania wyznaczyła ekspresowy termin zabiegu i byłam szczęśliwa, że temat tak szybko został ogarnięty.

Rzeczą normalną jest pisanie aukcji pomocowych, każda organizacja działająca w trybie „non profit” korzysta z tej formy zbierania datków. Normą też jest, iż większą moc sprawczą mają zdjęcia wykonane tuż po zabiegu, kiedy widać obszar i zakres pracy operatora. Tradycją jest także, iż najpierw ratujemy kota, a dopiero potem zabiegamy o fundusze. Nigdy w historii Kociej Mamy nie było emocjonalnego szantażu, że jak nie uzbieramy koniecznej kwoty, to połamaniec zostanie skazany na bycie inwalidą.
Tak odbyło się i tym razem. Doktor w Klinice Amicus złożył łapkę i również wybył na mini urlop, a ja, ciesząc się słońcem, prosiłam wszystkie czuwające nad Fundacją koty, by w tym czasie nie zdarzył się żaden lokomocyjny wypadek. Byłby maleńki kłopot.
Jednak jak zwykle mi się wiedzie i chyba koty trzymały mocne kocie kciuki, bo w tym terminie faktycznie obyło się bez atrakcji.

Kiedy sytuacja była stabilna, poprosiłam tymczasowych opiekunów o zdjęcia pooperacyjne oraz z domu tymczasowego, w którym kotka przebywa na rehabilitacji. I tu niestety zaczęły się schody. Prośba wielokrotna, zarówno Maryli, jak i Iwonki, odpowiedzialnej za fundacyjną skrzynkę, została totalnie zignorowana. Czas płynął na naszą niekorzyść, bowiem na małym kocie sierść zarasta w tempie błyskawicznym i po zabiegu są nikłe ślady. Kiedy Maryla doprowadzona do gniewu, wypaliła jak na nią niezłą reprymendę, stosowną do zachowania, na skrzynkę otrzymałam tego samego dnia kilka niechlujnie, na odczepnego wykonanych zdjęć.
Cieszę się, że kotka zdrowieje, po raz kolejny dzięki operacyjnym talentom Szefa Kliniki Amicus. Kociak po wypadku jest w 100 % sprawny, tylko że ja zostaję sama z kosztami, bo na takim beznadziejnym materiale dokumentalnym żadna aukcja nie zbierze nawet minimalnych pieniędzy.

Brak wyobraźni, kompletne ignorowanie próśb, zachowanie w sumie egoistyczne i pozbawione perspektywicznego myślenia, wywołało i u mnie gniew. Kiedy byli w potrzebie, grzecznie wykonywali zalecenia fundacyjne, ale kiedy tylko przejęłam odpowiedzialność finansową, skończyła się miła i konstruktywna współpraca. Gdyby kwestia dotyczyła ludzi, powiedzmy, w wieku mocno dojrzałym, nie robiłabym szumu i afery, ale w przypadku młodych, świadomych potęgi i mocy sprawczej Internetu, jestem zwyczajnie zła, a wręcz wściekła.
Kiedy i ja, Szefowa, wystosowałam odpowiednie pismo, w którym podsumowałam ich postępowanie, nadeszły wreszcie poprawnie wykonane zdjęcia, ale to jest już, mówiąc potocznie, „musztarda po obiedzie”.

Nie raz, nie dwa, proszę i tłumaczę: Ja sama, tylko w oparciu o pomoc Lekarzy i Wolontariuszy, całego kociego świata nie zbawię, ale skoro przyjmuję koty powypadkowe z nie swojego rejonu, wykonujcie polecenia, które płyną od Fundacji.