Ala – bure kocie dziecko

W sobotę moja rodzina powiększyła się o nowego domownika, przywiozłam małego Iwanka. Leon, mój dorosły, 9 letni kocur, bez problemu zaakceptował kolegę. Minął tydzień ich wspólnego życia i uczenia się zachowań panujących w nowym dla Iwanka otoczeniu.

Danka była odrobinę zdziwiona, bo kocurek bez problemu zaaklimatyzował się w domu, zachowywał się jakby znał nas od urodzenia. Kręciła z niedowierzaniem głową:
– Co Ty z tymi kotami robisz? Miałam kontakt z każdym nowym opiekunem, gdy sprzedawałam maluchy, zawsze kilka tygodni były markotne, tęskniły za starym otoczeniem, a ten zachowuje się tak, jakby u Ciebie były jego korzenie!!! Niewiarygodne!
– Danka, nie psuj sobie tym głowy, przecież obie wiemy, że jest jakaś dziwna nić, która od zawsze łączy mnie i koty. Tego się nie wypracuje, nie kupi za żadne pieniądze, z tą skazą człowiek po prostu się rodzi. Zobacz, inni mają podobne relacje z psami. Nie mam czasu na rozmowy o niczym, dziś jadę z nim do lecznicy, zobaczymy co powie nam USG.

Sobota. Jedni tego dnia odpoczywają, inni robią porządki albo biegają na zakupy, ja tego dnia nadrabiam zaległości. Zawsze tak jest, dzięki właśnie Fundacji, że wszelkie czynności, na które brakło czasu w tygodniu spycham na weekend.
– Magda, na którą mam przyjechać z Iwanem?
– Gdy zamknę lecznicę. Po co masz stać w kolejce, wiesz, jaki przeważnie jest kocioł.
Ale plany pokrzyżowała nam Ania…

– Co Ty tu robisz? – rzuciła Magda w przelocie, widząc mnie siedzącą w poczekalni. W odpowiedzi tylko machnęłam ręką.
– Daj spokój, ja i jakieś plany. Jak zwykle załatwiam coś po drodze i przy okazji!
– Byłaś może już na dole? – zapytała oglądając pęcherz i nerki Iwana.
Od lat Magda i Wojtek pozwalają mi schodzić do sali pooperacyjnej, szczególnie kiedy sami nie bardzo wiedzą, co dalej począć z uratowanym kocim delikwentem. Oni są od mega trudnych operacji, ja od pomysłu na adopcję. Zawsze schodzę i oglądam, jakie koty aktualnie mieszkają, czekają na operację albo są na rehabilitacji.
– Nie.- pokręciłam głową, znam tę minę Magdy. – Mogę już was zostawić, poradzisz sobie z nim sama? Co tam znowu ukrywasz? Dlaczego ja jeszcze nic nie wiem? Jak mogłaś! – Już zrzędzę, wiedziona doświadczeniem i latami przyjaźni.
– Wiedziałam, że będziesz się pieklić. – Madzia patrzyła jednak z nadzieją.
– Zabieram ją, nie może tam sama siedzieć, ile ma to kocię dziecko? Tylko poproszę jak na spowiedzi!!!
– Przyniosła ją pani po wypadku, twierdzi, że ją znalazła, ale moim zdaniem, to jej kocię, była wychodząca, życia ciekawa, kiedy potrąciło ją auto… Wiesz, jaką mamy tu dzielnicę, nikomu się nie przelewa… Wojtek nie miał sumienia uśpić, ponad 5 godzin operował, miała zmiażdżony kręgosłup, jeden krąg, ten najbliżej ogona musiał usunąć, resztę udało się poskładać. Tydzień leżała, potrzeby załatwiała obok siebie, dziś zaczęła wstawać, wymaga stałej rehabilitacji. Jest szansa, bo mocz trzyma… Jest bura, taka papuśna i ciągle domaga się pieszczot, ma jeszcze mleczne zęby…
– Zadzwonię do Ani, damy ją do Filemona. Ma doświadczenie, umie świetnie rehabilitować.
– Nie będzie szczęśliwa… – niby Magda oponowała, ale widziałam, że już oczy nabrały innego wyrazu.
– Madzia! Przestań, przecież wiesz, że mam rację.

Kicia pojechała do Ani, dostała na imię Ala. To też tradycja: kot ma imię i musi walczyć o życie.
Po kilku dniach zapytałam:
– No i jak dziewczyny?
– Spokojnie, masujemy się prawie non stop, czasu potrzeba, trzeba ruszyć te nerwy.
– Ania, czasu to my akurat pod dostatkiem mamy. Jak od strony toalety?
– Siku przykładnie do kuwety, tu głowa pięknie działa, a nad resztą pracujemy, raz jest obok kuwety, a raz z powodzeniem.
– No to trzymam kciuki, Ajlawiu była u Anety prawie 2 lata, po wypadku moczu nie trzymała, a jednak wytrwałość i leki przyniosły super efekty.
Wyjaśniam zanim padnie to pytanie.
Może ktoś inny, w innej lecznicy, z innym doświadczeniem, inną empatią, mając kontakt z inną organizacją, zdecydowałby się na eutanazję kotki. Ale u nas nie tylko w Kociej Mamie, ale i we wszystkich współpracujących z nami klinikach panuje zasada dr Aleksandra: uśpić zwierzaka zawsze zdążymy, jeśli jest szansa i nadzieja, trzeba walczyć. Przestrzegamy jej wszyscy, kiedy jest nawet pomysł na ratunek, chwytamy się go, nie działamy tak dla eksperymentu, ale mając świadomość, przekonanie i pewność, że na tym świecie jednak czasem zdarzają się cuda. By góry przenosić, trzeba mieć odwagę. A tej odwagi dodają nam żyjące z trudnych adopcji koty.

Zawsze, kiedy trafia pod skrzydła Fundacji kocię wymagające wyjątkowo kosztownej operacji, prosimy na portalu SiePomaga o wsparcie zakładając cel, by sympatycy mruczków mogli odrobinę nam pomóc. Tym razem, mimo niezwykle skomplikowanego zabiegu i spektakularnej akcji ratującej życie, moje ustalenia są inne.  Ja wiem, że to materiał na szybką zbiórkę, ale za operację nie płaciłam. Moja opieka zaczyna się od pobytu u Ani w Filemonie, może tylko na rehabilitację, jedzenie, witaminy, leki. Kotka może i kilka miesięcy być rezydentką, w tym przypadku trudno przyjąć konkretne ustalenia. Potrzebny jest czas, systematyka i dużo, dużo szczęścia.