Co można wyczytać ze zdjęcia?

Kilka lat temu, gdy nie było Kociej Mamy, kiedy moje doświadczenie w temacie leczenia kotów było jeszcze bardzo mierne, w chwili, gdy dzwonili karmiciele próbując ode mnie uzyskać diagnozę na co chorują ich pupile, powstało hasło: Wróżką nie jestem, proszę iść z kotem do doktora!

Kiedyś tak było, że na wizytę diagnostyczną czy na rutynowe szczepienia mało kto chodził. Inne to były czasy, inne potrzeby, inne ludziom przyświecały cele, mówiąc wprost, trzeba było lat pracy, by zmienić mentalność i przyzwyczajenia kociarzy.

Nawet ci, którzy kochali koty nad życie, jakoś z trudnością przyswajali wiedzę o konieczności sterylizacji, prawidłowej diecie i o tym, że świerzb, to również forma robaczycy. Temat diety też był dość kłopotliwy, zresztą w pewnych kręgach, i wcale nie tylko wiejskich, pokutuje do dziś przeświadczenie, że psa i kota żywi się resztkami z naszego stołu. Cóż, konsekwencja i upór naszych działań przynajmniej tym, którzy ocierają się o Kocią Mamę, zmienia dość istotnie światopogląd.

Naturalnie nastąpiła transformacja grupy. Fundacja miała fajny start dzięki uporowi Emilki, która stanowczo trwała przy dodaniu do nazwy mojego nazwiska. Byłam trochę onieśmielona faktem, że na trwałe zwiąże się ono z Kocią Mamą. „Leczysz najcięższe przypadki, ratujesz stare i chore, dodając twoje nazwisko automatycznie będziemy czytelne”  zbijała moje obawy. Kiedy i reszta grupy poprała jej racje, zaczęłam poważnie rozważać ich pomysł.

To był strzał w dziesiątkę i przyniósł świetne efekty. Nikt później nie odważył się pójść za moim przykładem. Bali się odpowiedzialności, ponieważ nikt aż tak mocno nie identyfikował się ze swoją organizacją.

Minęły lata, urosła mi przeogromnie Kocia Mama.

Patrząc z perspektywy przepracowanych lat, doświadczenia, które jest naturalną wypadkową zbierania trudnych pod względem medycznym kotów, czasem żartobliwie myślę, że to moje powiedzonko o wróżce jest odrobinę nieprawdziwe.

Kiedy dziewczyna zgłasza interwencję, zawsze proszę o zdjęcie. Nie musi być znakomitej jakości, wystarczy takie poglądowo-sytuacyjne, które zrobi nawet największy fotograficzny laik.
Zdjęcie jest podstawą planowania, punktem wyjścia do podjęcia drogi działania.
Nauczona, że niekiedy następuje delikatne przekłamanie, rozbieżność w dość istotnych kwestiach, wolę sprawdzić fakty. Przykład typowych „pomyłek” wytrawnych kociarzy: dla mnie małym kotem jest kociak w przedziale 6- 12 tygodni, dla karmicieli natomiast niejednokrotnie słodkim maluszkiem jest kocur w pełni gotowy do kastracji.

Zazwyczaj dziewczyny z kontaktu opisują mi zgłoszenia. Wiedzą w jakim trybie działam, że wstaję bladym świtem i spijając kolejne kawy, odhaczam fundacyjne zadania, sprawdzam poczty, czytam raporty.

Wpis Anety o szykującej się do porodu kotce pojawił się kilka dni przed nowym rokiem. „Kotna o tej porze?” byłam odrobinę zdziwiona. Trzeba sprawdzić informację.

Anetka nakreśliła sytuację, uprzedziła o oczekiwaniach, przeprowadziła dość wnikliwy wywiad. Z relacji wynikało, że atmosfera jest przychylna, kotka ma karmicieli, jednak jest prośba o pomoc adopcyjną dla kociaków i zabezpieczenie sterylizacyjne matki.

Dni w gorącym czasie szykowania się do świąt mijają błyskawicznie. Początek roku z reguły jest nudny, wróciłam więc do wpisu Anety.
– Maryla, masz zadanie, trzeba sprawdzić czy faktycznie ta kotka jest ciężarna. Blok, w którym bytuje jest koło ciebie – podyktowałam adres i telefon do opiekunki- A i zrób mi proszę jakieś zdjęcie, coś mi nie pasuje w tym zgłoszeniu.

Wieczorem dostałam trzy zdjęcia i raport : mieszka w piwnicy, wyrzucona z domu po śmierci opiekunki, tuła się od listopada po komórkach, syczy ostrzegając przed kontaktem, może być kotna, bo jest bardzo gruba, obok pełno śladów po moczu, co robić?

Analizowałam.
– Maryla, fakt, że syczy, to nie dramat, trzeba było choć po głowie podrapać, to nie tygrys, ręki ci nie odgryzie!
– Ja się boję – tłumaczyła.
– Wiem i kotka też to wyczuła, dlatego cię postraszyła. Pomyślmy, skoro była domowa, to nie jest dzika, w przeciwnym wypadku dawno już by czmychnęła. Nie jest kotna, zbyt dużo minęło czasu od pierwszego zgłoszenia, kocięta już by były na tym świecie. Moim zdaniem ma chore nerki, stąd ślady moczu obok i ta otyłość oraz fakt, że nie rzuciła się na dobrą, kocią karmę. Konkluzja: koniecznie trzeba ją odłowić.
– Ale jak do łapki nie wejdzie?
– Jaka łapka? Wystarczy ręcznik i sprawny chwyt do kontenera, z uwagi na okoliczności nie mogę ci pomóc, poproś Dorotę albo którąś Izę. Uprzedź proszę Perełkę, że przywieziemy chorasa.
– A co z domem dla niej, wypuścimy pod blokiem?
– Spokojnie, muszę odbyć jeszcze jedną rozmowę, coś mi zaświtało.

Jest taka dziewczyna w Fundacji, która bezdomne do serca tuli. Mogą być chore, kalekie a najlepiej jak są stare i bez szansy na adopcję. Rozmowa była krótka, bo w sumie o czym rozprawiać po tylu latach wzajemnej pracy? Opowiedziałam o kotce, o stanie zdrowia, sugerowałam niewydolność nerek, o jej wieku -na moje oko minimum 8 lat.

Podczas łapania obyło się bez ekscesów.
Potwierdził się też wiek kotki, zaczynamy go liczyć od 8 lat wzwyż. Kotka ma początek mocznicy, a brak apetytu weterynarz tłumaczy obustronnym, przewlekłym i bardzo rozległym zapaleniem płuc.

– Jak ty to robisz? zdradź mi sekret! – ze śmiechem powiedziała Maryla – Tłuczesz do głów, że wróżką nie jesteś, a kota diagnozujesz ze zdjęcia.
– Nie tak – poprawiłam –  Zdjęcie to tylko istotna pomoc techniczna. Zbieram i analizuję wasze informacje i w oparciu o nabytą wiedzę, odrobinę posiłkując się tą moją kocią intuicją, podaję możliwe przyczyny problemu – dodałam ze śmiechem. – Wszystkiego nie da się racjonalnie wytłumaczyć, już kiedyś poeta napisał, że nie tylko ważne jest szkiełko i oko czyli naukowa analiza, ale czasem dzięki sercu i wyobraźni więcej się uda zobaczyć. Tak było i tym razem. Florka przypomniała moją Lutkę, też burą, starą, chorą na nerki, podobnie się „rozlewała” leżąc i to mnie naprowadziło…

Po szczegółowych badaniach, po ustaleniu diagnozy, po dobraniu leków z rozpiską ich podawania, z antybiotykiem na płuca i serią kroplówek oczyszczających nerki, z ustawioną dietą wzmacniająco-regenerującą, Maryla przewiozła Florentynę zwaną Florką do domu stałego, gdzie czekała już Iza z gromadą swoich sierściuchów.

To kolejna kotka, która ma dwie matki! Mnie i Izę. Kolejna interwencja, w której największą rolę odegrało Izy wielkie serce i moja misja ratowania chorych.

Teraz każdego dnia będzie już lepiej. Ile czasu spędzimy razem, życie pokaże, ale za Florką już bezdomność, strach, walka o przetrwanie. Kotka ma swój dom, swoją przestrzeń, ma zapewnioną najlepszą na świecie opiekę, o jakiej może zamarzyć każdy kot.