Dokładam obowiązków

Dom Tymczasowy to nasza najważniejsza komórka pracy. Ich liczba stymuluje i koordynuje przyjęcia. Dobrze prowadzone są gwarantem płynności adopcji. Właściwa pielęgnacja i opieka przekłada się na kondycję zdrowotną naszych podopiecznych.

O ile nie mam wpływu na stan zdrowia przyjmowanych miotów, a zgodnie ze Statutem poruszam się w obrębie żyjących w środowisku, zasadą jest, że zabezpieczamy te najmarniejsze.
Priorytet mają chore – tak było od zawsze.

Sięgam po te, których boją się przyjąć inni. Mam świadomość, że tym samym podbijam statystkę dotyczącą Tęczowego Mostu, ponieważ chore mioty mają niestety mniejsze szanse na pokonanie nawet typowych infekcji. W tym roku panują biegunki i kalcywiroza. Koronawirus zbiera smutne żniwo. Wiedząc, że mamy pod skrzydłami kociaki zbyt szybko odebrane matkom, z trwogą obserwuję tytaniczne wysiłki wolontariuszek, które z niezwykłą zaciętością walczą o każde kociątko. Nie jest bohaterstwem ukraść matce małe dzieci. Nie jest godne pochwały wrzucenie ich później do śmietnika.

Analizując zachowania ludzi i zdarzenia, których są sprawcami, nie bardzo umiem odnieść się do obrzydliwej ich postawy. Męczy mnie nie tyle fakt zabiegania o środki na leczenie i zaopatrzenie środowiskowych kotów, co komunikacja z niektórymi ludźmi. Małostkowość, bezduszność wręcz chamstwo przebija przez ich roszczeniową postawę. Przychodzą do Fundacji, której podopieczni to najtrudniejszy sort kociaków, zrodzonych z chorych, nigdy nie leczonych matek. Te maleństwa często przychodzą na świat już chore. Jeśli lato jest upalne, atakowane i osłabiane są przez gromady kleszczy i larw much. Mają anemię i bywa, że zjadane są żywcem przez pasożyty. Jeśli natomiast jest deszczowe i zimne automatycznie zapadają na koci katar.

Szczęściem jest, kiedy kończy się tylko na przeleczeniu antybiotykiem. Jeśli dochodzi kalcywiroza, zaczyna się dramat, bowiem malec przestaje jeść.

Kociak miedzy 5 a 11 tygodniem to bomba zegarowa. Staram się by te mioty przebywały w DT, których opiekunki pracują z pozycji domu albo zakończyły już aktywność zawodową. Kocięta najmniej stabilne z reguły wędrują do lecznic.

Małe kocię, podobnie jak niemowlak, w błyskawicznym tempie traci wagę. Każda biegunka może zakończyć się Tęczowym Mostem. Gdy staje się podrostkiem automatycznie wzrastają jego szanse na zwalczenie choroby.

Małe kocie dziecko ważące około 500 gramów z biegunką odwadnia się błyskawicznie.
Nie ma takiej opcji, by opiekunka DT mogła na oko określić stan i wagę kociaka.
O ile jest w stanie zarejestrować typowe symptomy choroby: wyciek z nosa, maślane oczy, spadek aktywności i ocenić kupę przy okazji sprzątania kuwety, to nie ma możliwości sprawdzić czy kociak spożywany posiłek przetwarza zgodnie z naszym oczekiwaniem czyli czy przybiera jego waga.

W tym roku stanęłam przed koniecznością zakupu wag kuchennych. Do obowiązków wolontariuszkom prowadzącym kocie ochronki dołożyłam jeszcze jeden: ważenie. Wprowadziłam codziennie rano i wieczorem bezwzględny nakaz kontrolowania i zapisywania wagi maluchów. Dotyczy to bez wszystkich bez wyjątku. Mnie także.

Waga stała się ważnym elementem mojej kuchni. Rano czekając na kawę, sprawdzam masę Protka. Kociak jest niesamowity, cudnie współpracuje grzecznie siedząc w misce czekając aż postępy udokumentuję zdjęciem.

„Moje takie grzeczne nie są” narzeka Danuta.
„Nie udaje mi się zrobić ważeniowej fotki” skarży się Monia. „To armia rozrabiaków, wszędzie ich pełno.”

Moje koty od zawsze pracowały dla Fundacji, nie ważne czy prywatne czy tymczasy, pomagają jak mogą, bym mogła inne ratować. Nawet mały Protek jakby wiedział jak ważny jest dla niego i dla mnie ten codzienny rytuał.

Jesteśmy razem prawie dwa tygodnie. Przejęłam go w stanie krytycznym. Anna, mimo urlopu, codziennie pytała z nieukrywanym strachem czy jeszcze nie odleciał. To dla jej spokojnego wypoczynku zamieszczałam ważeniowe zdjęcia. One są najwspanialszą dokumentacją stanu faktycznego Protka.

Gosia małego płaczka wiozła na sygnale do Anny, tryb był prawie zejściowy, stan beznadziejny. Jednak Anna się zawzięła.

Kiedy wyjechała, ja go przejęłam. Obie jesteśmy zahartowane w boju o małe koty, obie umiemy zacisnąć zęby. Teraz mogę się przyznać, gdy minęło zagrożenie, że to były niebotycznie trudne dla mnie dwa tygodnie. Walczyłam o swoją maleńką kocią istotkę, tonowałam emocje wolontariuszek, którym schodziły koty i szarpałam się z ludźmi, którzy nie bardzo rozumieli granicę, gdzie się kończy fundacyjna rękojmia za zaadoptowane koty.

To lato różni się od wcześniejszych. Sam fakt, że inaczej zaplanowałam swoje wypoczywanie jest strzałem w dziesiątkę, bowiem nie wyobrażam sobie jakby poradziły sobie w tej kłopotliwej sytuacji wolontariuszki, gdyby nie było mnie na miejscu bym mogła gasić pożary.
Nie chcę zapeszać ale mam nadzieję, że sierpień będzie lepszy.