Kres podróży

O ile podróż po koty przebiegła spokojnie w fajnej, przyjacielskiej, żartobliwej atmosferze, o tyle powrót był już kompletnie inny, kabina auta zmieniła się w małą przemieszczającą się centralę telefoniczną. W stan pogotowia stanęły przede wszystkim trzy czekające na koty kliniki: Filemon, Amicus i Vet-med. Lekarze przyszli do pracy, mimo iż trwał weekend.


W pierwszej kolejności dzwoniłam do Agaty z informacją jakie i w jakim stanie wiozę koty. Ona bowiem koordynowała adopcjami, wcześniej przygotowała bazę danych kto jakiego i ile uchodźców przyjmie.

Kolejnym krokiem było zebranie w trybie pilnym kurierów, których zadaniem było przetransportowanie mruczków do lecznic. Potem zebranie w siedzibie wolontariuszy, którzy mieli do wykonania zadania na miejscu, czyli pomoc w ustaleniu właściwych dokumentów, naszykowaniu kotów do domów tymczasowych, rozładunek auta oraz zajęcie się komfortem higienicznym podróżnych.

Trzy godziny powrotne w aucie panowała kompletna cisza, tylko padały ustalenia, zadania i wytyczne. Jednocześnie z naszym wjazdem na podwórko, w siedzibie zaczęły pojawiać się kolejne wolontariuszki. Sprawnie, kompetentnie. Bieganina po podwórku tylko z pozoru wyglądała na chaos. Każda znała swój cel, zadanie i sumiennie szybko wykonywała. Na kontenerach kotów, które były zarezerwowane w ciemno pisaliśmy imię docelowego opiekuna, Agata robiła zdjęcie i wysyłała z adnotacją, w której klinice zwierzak czeka.
Byłam pod wrażeniem powszechnej mobilizacji. Żadnych zbędnych pogawędek, maksymalne skupienie i świadomość, że to dopiero początek misji ratowania uchodźców.
Puste kontenery trafiły na docelowe miejsce, koty zostały rozwiezione, ale ja jakoś nie mogłam się wyciszyć.

-Basia, a jakbyśmy tak na moment skoczyły do Amicusa i Filemona?
-Nie ma szefowa dość na dziś? Nadal w opcji helikopter? – śmiała się dobrodusznie.
To był długi, ale jakże cudowny dzień. Wszystkim się buzie śmiały, oczy radowały, rosły serca, że aż tyle razem możemy! Dziękuję Ci Fundacjo za to piękne wspomnienie tylu osób zgodnych w działaniu dla tych, przez które żeśmy się poznali.

Najbardziej zdumioną osobą był tego dnia Andriej, Ukrainiec, z którym organizuję wsparcie dla ludzkich uchodźców, teraz widząc skalę pomocy dla kotów był normalnie w szoku. Inni wożą po 10- 15 kotów, a wy od razu aż tyle! On też miał łzy w oczach, dokładnie tak jak moje wolontariuszki. Płakały jak kontenery przygotowywały, płakały jak zobaczyły uchodźców. Dla takich sytuacji warto być szefową Fundacji!