Mega maraton edukacyjny

Ponownie szkoła 83 i znowu planowane wagary Mikołaja.
Tym razem w kompletnie innej relacji Fundacji – Szkoła.
Już inne emocje towarzyszyły prowadzonym rozmowom.

Recenzje były świetne, cała szkoła huczała o super predyspozycjach edukatorek. Wywarłyśmy niezapomniane wrażenie posiadaną wiedzą jednak chyba najbardziej spodobała się forma zajęć. Po tym jak rozeszła się fama o Kociej Mamie, następna wizyta umawiana była już w kompletnie innym trybie. Tym razem zostałyśmy poproszone o termin natychmiastowy i to dla wszystkich tych klas, które w poprzedniej edycji nie uczestniczyły.

Cieszy mnie takie podejście, które jest dla nas ogromnie miłe. Tylko w szkole zapomniano o jednym drobnym fakcie, by podołać wyzwaniu muszę mieć profesjonalny zespół, tym bardziej, że na spotkanie czekały przeważnie klasy starsze. To zdecydowanie zmieniało sytuację.
Maluchom pokaże się kota, rozda cukierki, namaluje kocie wąsy i są przeszczęśliwe z nieoczekiwanych atrakcji. O ile Kasia z Gosią udźwigną merytorycznie temat kocich opowieści dla młodzieży klas 1- 4, to na bank będą miały problem szczególnie z dyscypliną w klasach starszych, bowiem zbyt mała jest między nimi różnica wieku.

Nie wiem która z nas tym razem była bardziej przerażona, ja czy Renata.
Wiedziałyśmy, że nadchodzący piątek będzie dla nas poważnym wyzwaniem. Wszystko nagle zaczęło lekko zaburzać misterny plan, choroba kota Reni i konieczność wizyty w lecznicy, niedyspozycja Bożeny i wizja pracy z Mikołajem w klasach starszych.

O ile jego poprzednie wagary były w sumie dla Fundacji korzystne, o tyle praca z nim w klasach starszych wzbudzała we mnie niepokój. Miki, adekwatnie zresztą do zachowania rówieśników, kiedy się nudzi wpada na dziwne pomysły. Właśnie jego pomysłów obawiałam się najbardziej.
Był tak podekscytowany wizją pracy w klasach swoich kolegów, że nawet nie marzyłam, by wybić mu pójście z głowy. Konsekwentnie odliczał dni tygodnia ciesząc się na ten szczególny dzień.

Tym razem byłam kłębkiem nerwów.
Po poprzedniej wizycie wiedziałam, że młodzież szkoły jest komunikatywna, inteligentna i edukowana na dobrym poziomie, posiada rozległą wiedzę więc tym samym jest bardziej wymagająca.

Na miejscu zjawiłyśmy się dużo przed wyznaczonym czasem.
Liliana była nieco zdziwiona, ale dziewczyny bez szybko zajęły się rozdzielaniem pomocy dydaktycznych a ja studiowałam plan.
– Renaty nie ma – wyjaśniłam – Dotrze na drugą lekcję, nie możemy połączyć klasy trzeciej z piątą, zbyt duża różnica wieku.
Lila wybiegła uprzedzić o wprowadzonej zmianie.
Ja tymczasem rozdzieliłam klasy:
– Gosia, trzecia c, Kasia czwarta b, ja biorę siódmą, trudno.

-To bardzo fajna młodzież – powiedziała dziwnie uśmiechnięta pani pedagog – Przekonasz się.
Jej słowa zamiast mnie uspokoić, wzmogły mój niepokój. Na szczęście Mikołaja porwały ze sobą dziewczyny.

Olga z Kasią jak zwykle malowały buzie i wspierały edukatorki, a Bożena  biegała z aparatem.
Przez trzy kolejne godziny odwiedziłyśmy w sumie 14 klas. Nie było większych awarii czy porażek. Na każdej przewie pytałam o wrażenia, to był prawdziwy chrzest edukacyjnej sprawności dla nich obu Kaś i Gosi. Tak naprawdę pierwszy raz same prowadziły od dzwonka do dzwonka, pełne, szkolne 45 minut. Bez wsparcia, bez podpowiedzi, a wiemy, że nawet mając w domu koty, nawet będąc domem tymczasowym, może się zdarzyć ta przysłowiowa „dziura w głowie”. Rzuciłam je na głęboką wodę ale nie miałam innego wyboru z uwagi na brak kolejnego terminu.

– Jakie wrażenia po dzisiejszym dniu? – zapytała na pożegnanie Liliana.
– Mam dziwne uczucie, że byłam ofiarą spisku – popatrzyłam na Panią Pedagog uważnie.
– Przed tobą trudno coś ukryć – zmieszała się lekko, ale tylko na moment, zbyt długo się znamy byśmy mogły się mamić. – Tak, dałam ci najtrudniejsze klasy, to dobra ale specyficzna młodzież, wielu wśród nich jest olimpijczyków i laureatów różnych konkursów.
– No nie zaprzeczę miałam dziś atrakcje z górnej półki, co klasa to wyzwanie.
Tym, którzy powitali mnie z miną „wszystko wiemy” zafundowałam opowieść o kotach kalekich i działających w Polsce pseudo hodowlach. Tym zanudzonym z postawą „jesteśmy tu za karę” opowiedziałam o wycieczce do Lwowa po leki ratujące kotom życie i jakie były dla mnie konsekwencje. Trzecia klasa była najfajniejsza, trafiłam na żartownisi, więc nawiązując do ich postawy, opowiedziałam o śmiesznych zdarzeniach w Fundacji, jako to pomyliłam śluby a lekarze dzikie koty.
– Słyszałam, słyszałam – wpadła mi w słowo – Są zachwyceni, już byli i dzielili się wrażeniami. Ty zawsze umiałaś nawiązać kontakt z młodzieżą.

Faktycznie wchodząc za każdym razem do klasy czułam obojętność, nonszalancję i zdziwienie co nam tu będzie opowiadać, my przecież wszystko wiemy. Z każdą minutą następowały u młodzieży zmiany. Delikatne zaciekawienie tematem przechodziło w osobistą aktywność do tego stopnia, że zadawane pytania były wynikiem analizy słyszanych faktów. Siedzieli grzecznie po dzwonku, poświęcając mi jeszcze przerwę , tacy oto młodzi trafili mi się buntownicy.

Z prawdą nikt nie wygra, a ja im bajek fundacyjnych nie opowiadałam. Nawet nie próbowałam typowej edukacji, od razu wiedziałam, że kompletnie inną drogę muszę wybrać, by zachęcić ich do współpracy, a może i do wolontariatu, bo z doświadczenia wiem, że te oporne na typowe zachowania istoty mają niesamowity potencjał.
I tym razem dałyśmy popis umiejętności.

Podziękowania, kwiaty, zebrana karma, wizja dalszej współpracy. Cudowniej być nie mogło.
Nawet nie marzyłam, że w takiej roli pojawię się kiedyś w byłej szkole syna, nie jako matka wezwana na dywanik, a szefowa edukująca o kotach.