Na nowej drodze życia

Pobyt w Fundacji zawsze zaczyna się od wizyty w lecznicy.
– Mamy desant! Miks kolorów i charakterów – powiedziałam do Ani na powitanie, podczas gdy Paweł wnosił koszyki. – Wszystkie domowe, choć niektóre bardzo wycofane, szczególnie te starsze. Podejrzewam, że tata dewon nie ma łagodnego charakteru i głupio się nimi zabawiał.
– Tyle dzieci o tej porze? Trafiłaś jakąś pseudo?
– Prawie! To miksy po dachowych buraskach i morelowym dewonie. Wszystkie mają znamiona rasy, wąskie pyszczki i długie uszy oraz ogony. Ale to nie koniec, jeszcze jeden czteropak rośnie, mają dopiero dwa tygodnie.

Zaczęłyśmy przegląd: ważenie, macanie brzuszków, oglądanie dziąseł.
– Fuj! Jakie puszczają gazy… – Anna kręciła nosem. – Ciekawe co jadły. One wszystkie śmierdzą strasznie.

Miot małych generalnie spokojny, bardziej wypłoszone są te odrobinę starsze.
Dwaj chłopcy, kompletne ogłupiali nową sytuacją, pogryzły nas na powitanie. To pewnie jedyna forma obrony, jaką znają. „O wy dziady jedne!” złapałam delikwenta za kark, umożliwiając przegląd. Maryla z Pawłem automatycznie zrobili krok w tył.
– Patrz doktor, działają w Fundacji, a boją się dzikich – powiedziałam ze śmiechem do Anny.
– A tu co mamy? – Ania popatrzyła na małą trikolorkę.
– Ona już ma dom!
– Tak szybko? – pytanie zawisło w powietrzu.
– Dam Ją Izie – wyjaśniłam – Ona marzy o łysym kocie. Kiedyś obiecałam, że jak podczas interwencji na takie cudo trafię…

Tego dnia Iza miała dzień spełnienia marzeń. Zrobiłam małej zdjęcie i zadzwoniłam do wolontariuszki:
– Hej, gdzie jesteś?
– Dziś dom, jutro szpital i dyżur. – padła szybka odpowiedź.
– Mam dla Ciebie kota, zobacz, poszła fotka. Za jakiś kwadrans będziemy, jeszcze jesteśmy w Filemonie.
– Ale jak skąd? O ja! To dla mnie to cudo?
– Tak, spokojnie, przecież obiecałam kiedyś…

No fakt kiedyś bardzo dawno, pamiętam ten dzień, w Warszawie na Gali, Iza jak zaczarowana chodziła za panią, która przyszła z dewonem.

Każda w Fundacji zna Jej marzenie, wszystkie wiemy, że tu zdarzyć może się wszystko. Nigdy nie wiemy na jakie koty trafimy podczas interwencji, piękne koty też przez ludzi cierpią za tę swoją niecodzienność i wyjątkowość.

Ta interwencja potwierdza jasno to, co od lat mówię: najgorsze nieszczęścia spotykają koty za zamkniętymi drzwiami i prawdę mówiąc, mam żal do organizacji za brak odpowiedzialności i aktywności. Za słomiany zapał i zero konsekwencji.

Czasem lepiej schować dumę do kieszeni i dla dobra kotów, poprosić innych o pomoc. Mnie bardzo uwierałaby wiedza, że trafiłam na taką kocią biedę i spokojnie wyrzuciłam całe zdarzenie z pamięci.

Kociaki z interwencji można wspomóc tu.