Pracujące duety

Zgodnie z panującym zwyczajem, by nie wchodzić sobie w kompetencje, kiedy pewnego dnia nauczycielka zadzwoniła, że chce zorganizować dla nas zbiórkę karmy, przekierowałam ją do Katarzyny, jednocześnie proponując w zamian przeprowadzanie kocich prelekcji.
Bardzo lubię tę fundacyjną aktywność, spotkania z dziećmi i młodzieżą są najlepszą formą promocji zarówno firmy, jak i nauki właściwego traktowania zwierząt. Na palcach jednej ręki można policzyć organizacje systematycznie prowadzące ten właśnie projekt.


Myślę, że czynnikiem kluczowym w tym przypadku jest brak kompetentnych edukatorów, pomysłu i narzędzi. Każdy, kto zna choć odrobinę Fundację, wie, że jestem dobrą gospodynią, jestem zawsze przygotowana na każdą okoliczność, nawet tę niespodziewaną, zaskakującą czy lekko dramatyczną. Umiem wydać na koty pieniądze, na operacje, leczenie, usługi weterynaryjne, nie znoszę jednak, kiedy się coś marnuje, a tym bardziej należące do majątku fundacyjnego. Mam świadomość, że jesteśmy solą w oku. Nikt nie wróżył takiej kariery Kociej Mamie, że wejdzie w tyle przeróżnych projektów i będzie działać z takim rozmachem. Jednak kto zna mnie osobiście i determinację z jaką wykonuję codzienne zadania ma świadomość, iż logistykę mam opanowaną do perfekcji. Wszystko jest z góry zaplanowane, nie ma miejsca na przypadkowe głupie decyzje, nieprzemyślane kroki czy powierzanie zadań, z których finalnie nic nie wynika, a ich realizacja zwyczajnie nie ma sensu.

To, że nie reaguję na obelgi, oszczerstwa i pomówienia, że nie wchodzę w żaden spór wynika z mojego życiowego motta: nie dawaj się wciągać w żadne durne przepychanki, bo tylko stracisz energię, czas i nerwy, a przeciwnika i tak nie przekonasz. Wierna tej filozofii eliminuje ze swojego otoczenia ludzi toksycznych, kłamliwych, nie umiejących dotrzymać zobowiązań, ustaleń czy obietnic.
W sytuacji trudnej w jakiej przyszło nam nie tylko żyć, pracować, ale i działać społecznie, niestety dziwna rywalizacja nadal trwa w środowisku ludzi pracujących na rzecz zwierząt. Od 20 lat obserwuję to samo zjawisko, nie ma współpracy tylko jest walka o prym pierwszeństwa. Tymczasem Kocia Mama kompletnie z boku, ignorując te dziwne obyczaje, robi swoją kocią robotę i w ten sposób zyskuje sobie autentycznych przyjaciół.
Dzieci są fajnym towarzyszem do pracy. Szybko chłoną wiadomości, analizują i wyciągają właściwe wnioski, tylko trzeba im podać informację solidną, rzetelną bez osobistych nadinterpretacji.

Pamiętam jak przed laty, przed wielką reformą jaka na szczęście dokonała się w Kociej Mamie, edukatorki dzieliły się na dwie kategorie: te które prowadziły zajęcia według określonego scenariusza, jota w jotę co spotkanie powtarzając te same formułki, oraz na te, które prowadziły wiedzione talentem. Nigdy nie były przewidywalne, ale to na ich pogadankach dzieciaki siedziały jak zaczarowane.
Oczywiście ja od zawsze zaliczam się do tej drugiej, spontanicznie prowadzącej zajęcia. Mając tak pięknie przygotowane narzędzia pomocowe w postaci prezentacji multimedialnej, malowanek, rebusów i przygotowanych przez Annę, skandalem byłoby powtarzanie co lekcja tych samych formułek, kiedy jeszcze w każdej klasie jest monitor i laptop.
To, że w lekcji uczestniczy tylko jeden kot nie oznacza, że nie można innych jeszcze pokazać, tylko trzeba faktycznie kochać to co się robi i być rzeczywiście oddanym całym sercem kotom.
To, że w moim domu mieszkają wyłącznie chore koty jest publiczną tajemnicą. Nie leczę kotów ze środków Fundacji, świadomie przyjmuję te trudne przypadki w ilości, która finansowo mnie nie przerasta.
Opisane na stronie internetowej historie moich pięknych rasowych, ale chorych kotów najbardziej zawsze fascynują dosłownie wszystkich, dorosłych, młodzież nawet dzieci.
Na ostatnich zajęciach w przecudownej szkole, w szalenie miłej społeczności opowiadałam właśnie w jaki sposób trafił do mnie Leon, Zośka, Simba czy padaczkowy Pituś, kocia twarz Fundacji.

Mówiłam jakie musi kandydat spełniać kryteria, by nominować do corocznego stypendium mającego za cel pomoc w realizacji marzeń, dlaczego tak konsekwentnie zbieramy nakrętki oraz wyjaśniałam z jakiego powodu na wolontariat przyjmowane są osoby od 13 do 80 lat.
To, że Iwan i Katarzynka były w centrum uwagi to fakt oczywisty, to, że malowanie kocich uszu i wąsików sprawiło wiele radości, to też standard, ale uwaga wychowawczyni po zakończonej pogawędce była dosłownie miodem na me serce: “Pani Izo, żeby na moich lekcjach panowała taka cisza, nie poznaję swoich urwisów.”.

Ta cudowna szkoła zapisze się w naszej pamięci tym, że takiej zbiórki darów nie przeprowadziła żadna dotąd szkoła. Dwa duże auta, dodam, zapakowane były po sufit!
To nie jest przypadek, to wynik dobrej strategii. Kiedy nadzorująca wydarzenie wkłada w swoją pracę serce i aktywnie zachęca i dzieci i rodziców, takie są potem efekty. Pierwsza tura za nami, niebawem znowu zagościmy w tej super szkole.