Przykro mieć rację

Najważniejszym zadaniem Kociej Mamy są adopcje oraz działanie zmierzające do ograniczenia populacji kotów środowiskowych. Jest to najistotniejszy, niekwestionowanie priorytetowy cel od zawsze.

Jednak szczytne założenia muszą być osadzone w warunkach gwarantujących bezpieczną ich realizację. Byłam, i nigdy zdania nie zmienię, przeciwna organizowaniu kociarni, wszystkich bez wyjątku, ponieważ obserwując to, co się wyprawia w takich miejscach woła dosłownie o pomstę do nieba. Jak dotąd nie ma bezpieczniejszej formy opiekowania się kotami jak tryb domów tymczasowych, w których umieszczane są koty zgodnie z umiejętnościami i predyspozycjami opiekunek. Warunek jeden, niezmienny jest nie tylko wymagany, ale konsekwentnie egzekwowany. W trosce o nasze prywatne futra, by one uniknęły choroby, obowiązuje nakaz szczepienia systematycznego i terminowego wszystkich bez wyjątku.  Jest to kluczowy warunek, by ubiegać się o możliwość pełnienia funkcji kociej opiekunki. Kolejny tryb ułatwiający pracę, to zadaniowość. Każdy z nas z uwagi na pracę i inne aktywności ma określone możliwości. Można być opiekunem osesków, prowadzić kocie przedszkole, socjalizować młode lub otaczać troską te pooperacyjne, rehabilitując i podając leki.

Zbiorowe kociarnie, to bomby zegarowe z opóźnionym zapłonem, tylko kwestią czasu jest moment, kiedy wybuchnie zaraza lub epidemia. To, że takowych przybytków ludzie adoptują chore koty, to jest mniejsze zło, ponieważ koci katar, grzybicę czy świerzbowca, osoba której zależy na kocie wyleczy, kwestia jest to natomiast finansowa no i utrata dobrej opinii o tych, którzy kota wydali.

Nie ma dobrych kociarni ani też liczących kilkanaście mruczków domów tymczasowych.

Czy koty chodzą luzem, mając swobodę czy przebywają permanentnie w klatkach, obie formy wcześniej czy później okazują się katastrofą.

Rozpatrując temat kociarni, powinniśmy zadać sobie pytanie, dlaczego w ogóle doszło do takiej sytuacji? Jakie kwestie odpowiadają za fakt, że na jednej przeważnie niewielkiej przestrzeni bytuje kilkanaście lub kilkadziesiąt kotów?

Niezachowana jest podstawowa zasada gwarantująca bezpieczeństwo, a mianowicie 2 tygodniowa kwarantanna izolacyjna. Koty wprowadzane są bezmyślnie tylko po odrobaczeniu, a niekiedy nawet nie są przed łączeniem ze stadem przez lekarza diagnozowane. Bezmyślność? Głupota? Brak środków? Co leży u podstawy takiego postepowania?

Koty przebywające trwale w klatach, automatycznie mają obniżoną odporność, rzadko kiedy szczepione profilaktycznie łapią piorunem wszelkie infekcje. W takich środowiskach bakterie i wirusy mają doskonałą pożywkę, mogą szaleć, mutować się, modyfikować, wywoływać przeróżne choroby.

Brak wyobraźni to jedna kwestia, automatycznie wiąże się to z brakiem pieniędzy. W ostatnim czasie często otrzymuję prośby o zakup specjalistycznych leków, opłaty za opał czy prąd. Nie jestem parasolem ochronnym dla ludzi działających na szkodę, a tak postrzegam ich działanie.

Kompletnym brakiem wyobraźni jest grzejnik postawiony na środku maleńkiego pomieszczenia, a po bokach ustawione koty zamknięte w kenelach. Aż strach pomyśleć co by się stało, gdyby powstała awaria i wybuchł pożar! Takie i inne kwiatki pokazują pseudo opiekunki, jęcząc o pomoc w opłacie prądowego długu. Nawet nie potrafię sensownie skomentować takiej sytuacji.

Przyjmując koty, trzeba posiadać elementarną wiedzę o ich psychice, potrzebach, należy mieć budżet na leczenie, ale gwarantem umożliwiającym zdławienie każdej epidemii, są niestety leki!

Grzybica czy świerzbowiec nie są chorobami śmiertelnymi, leczenie jest dość długie, żmudne i rzecz jasna, kosztowne. Oridermyl i Orungal, leki skuteczne, ale drogie.

Najgorszym zjawiskiem jest PANLEUKOPENIA! Kiedy to świństwo wda się w środowisko, a koty nie są szczepione, to lecą kolejno masowo za Tęczowy Most. Bez wyjątku wszystkie, małe najszybciej, dorosłe to tylko kwestia czasu, te z obniżoną odpornością nawet nie walczą!

Jest to choroba, której boją się wszyscy, nikt kto nie ma w swoich zasobach kociej surowicy nie ma najmniejszych szans ocalenia kota.

Żeby było ciekawiej, Feliserin od ponad 10 lat nie jest w kraju produkowany. Kocia Mama posiada w swojej aptece, ponieważ sprowadza zza zagranicy. Koszt jest duży, ale szczepionki życiodajne zapewniają mi możliwość walki.

To nasze bezpieczeństwo. Raz tylko miałam epidemię w fundacji, wolę nie wracać do okoliczności, które ją spowodowały. Nie był to mój błąd decyzyjny, jak i nie był to błąd czy niedopatrzenie klinki. Zostałyśmy mówiąc delikatnie źle poinformowane przez inną organizację odnośnie faktycznego stanu zdrowia przekazanych nam zwierząt.

Od tamtej pory, kiedy umarło nam wiele maluszków, nigdy już nikomu w tym temacie nie ufam. Bez względu co mi opowiadają, zawsze przed przyjęciem koty lecą do jednej z naszych klinik na ocenę.

Panleukopenię z różnym obciążeniem przechodzą i zwalczają koty dorosłe, warunek muszą być zaszczepione, inne nie mają żadnej szansy, by podjąć nawet próbę.

Ratunkiem jest podanie krwi od ozdrowieńca, a takich można na palach jednej ręki policzyć w całej Polsce, niestety tak wyglądają statystyki zakażonych.

Maluchy, u których we wczesnym stadium nastąpi rozpoznanie, mają szansę tylko po wielokrotnym podaniu stosownie do masy ciała surowicy, ale i tak efekty stoją pod znakiem zapytania, są loterią i wielką niewiadomą.

 

Czy można ograniczyć czy wykluczyć zakażenie tym śmiertelnym wirusem? Tak, stosując 2 tygodniową izolację szczególnie wiosną, kiedy pojawiają się młode mioty, bo to one najczęściej są nosicielami. Wirus kluje się 12 dni, kot słabnie, wisi z głową nad miską wody, pojawia się biegunka i wymioty. Kiedy występują takie symptomy, to już jest początek końca.

Nie należy lekceważyć pierwszych sygnałów.

Kiedy już się rozwinie szaleje jak tajfun. Nie ma mocy sprawczej, by uniknąć Tęczowych Mostów.

 

Dodać muszę, iż osoby ignorujące szczepienia kotów przebywających w organizacji, rzadko kiedy inaczej traktują swoje prywatne. Nonszalancja w przestrzeganiu higieny, zmiana odzieży i obuwia, brak systematycznego odkażania rąk i to już tylko chwila, kiedy epidemia przenosi się dalej.

Łańcuszek śmierci!

Kiedy już się wirus wypali, zabije co miał zabić, jedynym rozsądnym wyjściem jest zamknięcie obiektu na minimum 9 miesięcy. Należy spalić wszystkie materiałowe posłania, odkazić klatki virkonem albo domestosem. Bezwzględnie ustawić na kilka dni lampę bakteriobójczą. Żadne ozonowanie nie da skutecznego efektu. Tylko chlor, lampa i czas.

Nie ma innej dobrej skutecznej drogi.

Panleukopenia to trudne, przykre, dramatyczne przeżycie. Współczuję wszystkim, którzy przeszli przez to piekło. Jednak, żeby być uczciwym wobec siebie, z szacunku dla tych, które odeszły, warto zajrzeć w głąb siebie i zrobić uczciwy rachunek sumienia, czy aby tak się zadziało nie bez naszej winy?