Spadochroniarz z Ukrainy

Od kilku tygodni temat dotyczący wydarzeń dziejących się na Ukrainie nie schodzi z pierwszych stron gazet, od relacjonowania codzienności zaczynają dziennikarze wiadomości radiowych i telewizyjnych, toczą się debaty, dyskusje, głos zabierają analitycy, politycy, wojskowi. W atmosferze dość specyficznej staramy się nie ulegać przerażeniu, paraliżowi i panice, bowiem miesza nam się często w głowie, umyśle od wykluczających się wzajemnie relacji odnośnie tragicznej sytuacji. Jako naród, my Polacy zdajemy egzamin z odwagi, empatii, humanitaryzmu i takiej zwykłej prostej serdeczności. Abstrahując od wydarzeń wojennych, mamy świadomość, że każdego dnia rozgrywają się dramaty przeróżnej skali.


Zalewa nas fala uchodźców. Dumna jestem z faktu, że tak wielu moich rodaków ma serce pełne litości, troski i chęci pomocy dla drugiego prześladowanego człowieka. Kocia Mama od zawsze była specyficzną fundacją. Nigdy nam pieniądz nie zaburzył jasności widzenia ani konieczności wsparcia. Teraz zmagając się z nową okrutną sytuacją troszczymy się nie tylko o przybywające do nas dzieci i ich matki oraz babki, ale także otaczamy troską znajdujące się w potrzebie koty.
Ludzie uciekają przed wojną przeważnie zabierając swoje zwierzaki, nad wyraz godne zachowanie!
Mamy świadomość, że wszyscy się boją i w tej nowej przerażającej sytuacji niekiedy tracimy zdrowy rozsądek, czujność i kontrolę, a rozkołatane myśli powodują brak perspektywicznego myślenia.

Tym razem Fundacja pomogła kotu, który przyjechał ze statusem uchodźcy. Pani opiekunka otrzymała schronienie u swoich rodaków, jednak nie pomyślała by zabezpieczyć balkon. Kot wypadł z siódmego piętra na szczęście dla niego incydent zakończył się tylko połamaną łapą. Sytuacja stała się trudna, bowiem pani nie miała dość funduszy by opłacić operację. Przyszła jej z pomocą polska sąsiadka sugerując kontakt z Kocią Mamą. Efekt wszyscy znamy, skierowałam kota na zabieg oczywiście na koszt Fundacji.

Operacja przebiegła sprawnie, łapka została uratowana, pani pupila odebrała i się schowała. Zwykłe, proste słowo „dziękuję” nie padło ani w Fundacji, ani w kierunku pomocnej sąsiadki. Nie było żadnego zapytania o koszty zabiegu, o jakieś drobne wsparcie czy nawet rzeczową rekompensatę. Przykro jest mi i pani Kasi, jednak wychodząc z założenia, że dobro zwierzaka jest dla nas kwestią nadrzędną, nie żałuję przeznaczonych pieniędzy.
Was Kochani proszę o udział w zbiórce, bym tym samym mogła dalej ratować ukraińskie będące w potrzebie koty.