Transakcja wiązana – adopcja i podjęcie wolontariatu

Było to dawno, w pierwszym roku powstania Fundacji. Zadzwoniła do mnie ówczesna ordynator gabinetu weterynaryjnego schroniska, że jest kotka na leczenie, na którą zabrakło funduszu. Nie powinno być takiego zdarzenia, że dyrektor blokuje środki na ratowanie życia zwierzaka, tłumacząc małą szansą powodzenia. Lekarka zrobiła wszystko co było w jej mocy, ale stanęła pod ścianą, ponieważ kolejny etap ratujący życie wiązał się z podawaniem drogich leków. Wtedy to były jeszcze czasy, kiedy przybywały do mnie małe i łagodne koty ze schroniska.


Kotka zwana Perełką była maleńka, drobna, znaleziona w lesie Łagiewnickim przez Straż Miejską. Pobita, z uszkodzonym kręgosłupem, została wrzucona do dołu.
Brzuch wyżarty przez larwy much, ale oczy prosiły o pomoc. Wymyta, zaopiekowana na ile pozwalały dostępne w schronisku środki. Nie mogłam odmówić prośbie, przyjęłam do Kliniki Cztery Łapy. Tam rozpoczęła się dalsza bitwa o odzyskanie czucia w tylnych łapkach. Kotka rozpuszczona “na maksa” buszowała po całej lecznicy, stając się ulubienicom odwiedzających.
Pewnego dnia Aleksander oznajmił: “Czas szukać Jej domu… Nic więcej nie uda się zrobić, do końca życia będzie śmiesznie jak królik kicać.”. To był kolosalny sukces! Wtedy nie było portali pomocowych, nie było takiej fajnej formy pomocy, by zbierać na chore koty. Fundacja sama musiała pozyskać zasoby, więc zrodził się pomysł udziału w miejskich kiermaszach. Dostałam koszmarnie brzydkie, ciemne materiały garniturowe, poszyłyśmy z tego małe woreczki na przeróżne drobiazgi i Marta malowała je w swoje śmieszne koty.

“Kto ci to kupi?” – zapytał Maciej z troską – “To jest koszmarnie smutne, no może tylko z uwagi na cel.”. Jednak sprzedawały się i to całkiem zgrabnie. Poszłam krok dalej, Emilia dostała zadanie przygotowania fundacyjnych gadżetów z logo Kociej Mamy. Asortyment był taki na jaki pozwalał budżet, zaczęłyśmy od toreb, kubków, przypinek i naklejek. Ruszyła sprzedaż bezpośrednia i aktywność poprzez Allegro. Dziewczyny przeglądały domowe zasoby, a Marta z Magdą malowały na wszystkim koty. Wtedy to powstało moje kultowe hasło: “Zanim wyrzucisz zapytaj, może nam się przyda!”. Zarobiłyśmy w ten sposób na megakosztowne leczenie Perełki, to była pierwsza wielka wygrana batalia.

Wraz z informacją Aleksandra pojawił się dylemat jak mam szukać domu dla przesympatycznej kaleki. Czy ogłoszenie, czy rozpytywać wśród znajomych?
“Mam trzy chętne, ale musisz zdecydować sama, ja kompletnie nie mam wyczucia do właściwego oceniania ludzi.”.
Miałam świadomość predyspozycji pracującego ze mną lekarza.
Dostałam telefony do potencjalnych chętnych i zaczęła się ostra weryfikacja. Wybrałam Izę. Wnioski wynikające z wywiadu zostawię sobie, są zbyt osobiste, zbyt emocjonalne, zbyt delikatne. Agnieszka, szefowa Czterech Łap, słysząc decyzję, utwierdziła mnie kwitując: “To dobry wybór, fajnie, że dajesz Jej kotkę i bierzesz dziewczynę pod skrzydła, bardzo Jej tym pomożesz, nawet nie wiem, czy tym faktem życia Jej nie ratujesz…”. To była prawda!

Od tamtej rozmowy minęło kilkanaście lat, a my jesteśmy ciągle razem. Jest jak moje drugie dziecko. Nawiązała się między nami szalona emocjonalna więź. Iza, podobnie jak ja zgarnia same kalekie, poturbowane przez ludzi i los zwierzaki. Izolek z jednym okiem, Szola ofiara piromana, pobita skopana Marylka, czy odebrana z pseudo hodowli Malwinka, to tylko niektóre z gromady mieszkających z Nią futer. Są rzecz oczywista i kalekie psiaki, nie brakuje ogromnych żółwi. Kiedy zabawnie mówię o Niej zbieraczka, ripostuje od razu: “Od kogoś biorę przykład!”. No fakt!

Izy nie widać na co dzień w Fundacji, rzadko jest bohaterką reportaży, choć faktycznie bierze aktywnie udział w życiu Kociej Mamy. Uczęszczała na kiermasze i jarmarki, pomaga w odławianiu kotów na zabiegi, porządkuje siedzibę i prowadzi dom tymczasowy.
Jest serdeczna, skora do żartów, pogodna i wesoła. Dziewczyny lubią z Nią pracować, bo uśmiech rzadko schodzi Jej buzi.