Tym razem 13 kwietnia

Za to kolejne zamieszanie całkowitą odpowiedzialność bezsprzecznie ponosi Ania, jedna z moich „prawych rąk”, opiekunka fanpejdża, autorka wielu fajnych pomysłów, dzięki której wiele ciekawych i ważnych projektów toczy się, urozmaicając nasze monotematyczne, codzienne działania, skierowane przeważnie na ratowanie kotów.

Sens, naczelna idea, najważniejsze aspekty zapisane w Statucie, nadal są niezaprzeczalnym priorytetem, jednak podpowiedzi Ani są odskocznią od tych czasem trudnych zmagań, ponieważ wprowadzają nutę radości, nostalgii, niekiedy uśmiechu, kiedy wracamy do cudownych wspomnień, jak wyglądała praca, kiedy tworzyła się i rosła w siłę nasza Kocia Mama.
O Ani, jej roli w naszej społeczności i fundacyjnej pracy, opowiem w stosownym czasie, kiedy przyjdzie pora na publikację kolejnego odcinka, opowiadającego o kulisach kociomaminego wolontariatu.

Najfajniejsze pomysły rodzą się zwykle przez przypadek, przy zwykłej rozmowie. Zdarza się nagle, że nic nie znaczące zdanie lub refleksja, są inspiracją do zainicjowania fantastycznych działań. Tak było i tym razem!
Najzwyklejszy dialog, jeden z wielu, już nawet nie pamiętam, jaki był punkt wyjścia, bowiem typowe dla naszych wspólnych pogaduch jest niekontrolowane skakanie z tematu na temat, zaowocował kolejną odsłoną celebrowania 13 urodzin Kociej Mamy.
W latach poprzednich Gale odbywały się według stałego, tradycyjnego klucza. Ten rok jednak, z uwagi na szalejącego wirusa Covid- 19 i ograniczenia wynikające z wprowadzonych obostrzeń, zmusił nas do dostosowania się do sytuacji. Akurat z tym nie miałyśmy najmniejszego problemu, my bowiem, jak koty, fantastycznie umiemy odnaleźć się w każdej sytuacji.

Pierwszą odsłoną świętowania urodzin była mega niespodzianka przygotowana dla Szefowej. Nie mogłabym sobie wymarzyć piękniejszego prezentu. Drugim wydarzeniem było wręczenie Stypendium im. Pitusia, więc zgodnie z logiką Ani, kolejnym powinno być podziękowanie za rok sumiennej pracy dla Weterynarzy. Skoro pracujemy normalnie w tak utrudnionych warunkach, im najbardziej należy się laurka za dyspozycyjność, za serce, za niezawodność, rzetelność i trwanie na posterunku!

Jak to u nas, burza mózgów odbyła się błyskawicznie i pomysł chwycił. Emilka usiadła do projektowania dyplomów, Agnieszka z Martą zaczęły produkcję statuetek, ja bez problemu wybrałam Kotomanów, czyli pięć klinik, na których pomoc mogłam liczyć w każdej sytuacji 24 godziny na dobę. Wszystko błyskawicznie zostało przygotowane, nie obyło się bez małych, zabawnych kolizji, ale do tych humorystycznych zdarzeń wrócę, kiedy będę przedstawiała zadania i dziejące się przy ich okazji „wpadki” naszej najlepszej kociej graficzki.

Data nasunęła się sama, determinowana rzecz jasna urodzinami, czyli tym razem 13 kwietnia.
Kłopot był jeden, ale niezwykle ważny i dotyczył sposobu wręczenia statuetek i dyplomów.
W czasie pandemii obowiązują zapisy na wizyty, nie mogłam więc ot tak, zwyczajnie, bez zapowiedzi wpaść do klinik, bo mogłabym zaburzyć rytm pracy i odbywających się zabiegów.
Nie mogłam także umówić się na rozmowę, bo tym samym zasiałabym niepokój i niepotrzebne dywagacje i pytania o nagły powód wizyty.  Ale, kiedy ma się w domu kota, którego diagnozuje i leczy połowa fundacyjnych Weterynarzy i w dodatku mają Oni świadomość jak bardzo ważny dla mnie i Fundacji jest to osobnik, łatwo bardzo jest ukryć prawdziwe przyczyny spotkania. Z pomocą przyszedł mi, rzecz jasna, Leon!

Z kamienną twarzą, by nie spalić niespodzianki, obdzwaniałam nominowane klinki, powtarzając przygotowaną formułkę: Dobry, proszę o konsultację Leona, coś mnie niepokoi w jego zachowaniu.. nie, wolę nic nie sugerować, żeby niepotrzebnie nie niepokoić, zobaczy Doktor, sam oceni….nie, nie stan nie jest dramatyczny, może zwyczajnie jestem przewrażliwiona, ale wolę sprawdzić…
Nie miałam wpływu na fakt, że w każdej klinice wyznaczona wizyta została na piątek, myślę, że na Leona chcieli mieć więcej czasu. A może po prostu nie ma sprzyjających zbiegów okoliczności, tylko z uwagi na intencję powodzenia niespodzianki, tak się zadziało z przyczyn dla nas niezrozumiałych.
Najtrudniej było mi zachować powagę, kiedy dr Anna i dr Tadeusz dopytywali z troską, co się dzieje.
Nie czułam się winna, ponieważ w szczytnym celu zostali wprowadzeni w błąd i, prawdę mówiąc, ani razu nie sugerowałam, że pogorszył się stan kota. Jednak mam świadomość, że wiek 14 lat w przypadku maine coona przeważnie zapala lampki ostrzegawcze u każdego doświadczonego weterynarza.

Tydzień pięknie się zakończył tak dzielnie wspierającej nasze działania medycznej ekipie. W każdej klinice przebieg wizyty był dokładnie taki sam: zdziwienie, troska w oczach i pytania: A gdzie jest Leon? Co się dzieje? I moja odpowiedź: A dziękuję, ma się staruszek dobrze, ma wilczy apetyt, nadal szefuje w domowym stadzie, a ja do Państwa z laurką tym razem, z podziękowaniem za rok cudownej, tytanicznej pracy, chylimy czoła w imieniu kotów za pracę, za skuteczne leczenie, za udane trudne operacje, oto Dyplom i Statuetka! My tylko jesteśmy ich posłańcami!
I wszędzie radość, totalna niespodzianka i ulga, że alarm był pozorowany, ale w dobrej wierze.
Jesteśmy dumne, że możemy korzystać z umiejętności takich cudownych fachowców, zaszczytem jest mieć ich wszystkich w kociej ekipie. Cieszy fakt, że codziennie trwają w gotowości, by nieść pomoc, że nigdy nie spotkałam się z najmniejszą odmową, że dla nich bezdomny nie znaczy gorszy, a wręcz przeciwnie, że ich empatia i świadomość są mieszanką, która pozwala góry przenosić i ratować, by czasem, choćby na moment, dać kotu szansę na lepsze bezpieczne życie.

W dziwnym czasie, kiedy nie odbyła się tradycyjna Gala, kiedy w blasku fleszy i kamer nie było mi dane podziękować za służbę na rzecz tych najbiedniejszych, których pierwszym opiekunem jest Kocia Mama i o których zdrowie dbają codziennie, uznanie i wdzięczność wyrażona w miejscu ich codziennej pracy, ma chyba jeszcze większe emocjonalne znaczenie.
Tego dnia odwiedziłam następujące kliniki, podaję nie w kolejności alfabetycznej, ale wizyt: Cztery Łapy, Vet-med, Filemona, Perełkę i Amicusa.

Wszyscy są wyjątkowi, jedyni w swoim rodzaju, wszyscy zasługują na moje uznanie, wdzięczność wolontariuszy, iż z ich pomocą mniej trudny jest wolontariat w tym najcięższym wykonaniu, a mianowicie prowadzenia domu tymczasowego, a o odratowanych kotach chyba nie muszę wspominać, bo one codziennie mruczą im swoje podziękowania.
Oby kolejne lata upłynęły nam w tak samo doskonałej harmonii, atmosferze, zrozumieniu i trosce o te, dzięki którym jesteśmy razem.