Wywiad po latach

Media są fajnym nośnikiem wiadomości, przekazu, reklamy. Odkąd tylko powstały pierwsze gazety, każdy przedsiębiorca korzystał z tego świetnego, prostego narzędzia, wykorzystując je jako źródło pozyskania klientów i budowania rynku odbiorców. Dwadzieścia lat temu, kiedy zaczynałam misję na rzecz środowiskowych kotów, również korzystałam z tej formy zamieszczając bezpłatne ogłoszenia adopcyjne w Dzienniku Łódzkim, Expressie Ilustrowanym i Gazecie Wyborczej.

Od zawsze, dzięki kotom, miałam wszędzie „swoich ludzi”. Takie kocie podziemie pomocowe, mogło powstać w wyniku łączenia starań, by zmienić przykrą rzeczywistość, nie było wówczas ani takiej wiedzy, ani świadomości wśród opiekunów, a opieka nad kotem sprowadzała się wyłącznie do postawienia miseczki z karmą. Pracujące w dziale przyjmowania ogłoszeń wolontariuszki lub osoby sympatyzujące grupie kocich opiekunek, pilnowały by systematycznie pojawiały się kocie anonse z moim telefonem.

Wtedy miało miejsce przełomowe zdarzenie mające kolosalny wpływ na traktowanie kalekich kotów środowiskowych. Wypadkowi w różnych sytuacjach uległy dwa koty, którym amputowano po jednej łapce. Nie zgodziłam się na typową wtedy w takich sytuacjach eutanazję, swoim zwyczajem podejmując walkę. Na ogłoszenie: “Dwa koty miłe, łagodne, które wspólnie mają 6 łapek szukają domu”, zgłosiła się bardzo szybko chętna osoba, tym samym otwierając mi furtkę do nowych wyzwań i dając odwagę na ratowanie kolejnych podobnych przypadków. Krokiem następnym stały się koty ślepe i niedowidzące, przy czym w ten naturalny sposób samoistnie określony został najważniejszy kierunek pomocowy.

Kilka lat później do grupy dołączyła Iza, która spotykała na swej drodze geriatryczne koty. I tym prostym sposobem, te od których inni z obawy o zdolność adopcyjną odwracali wzrok, trafiały pod nasze skrzydła, a Iza na moje biadolenie, odpowiadała niezmiennie: “Oj tam, jakoś dom znajdziesz!”.

Gazety pomagały bardzo w dobie, kiedy mało osób wiedziało o mojej działalności i pasji, potem nastąpiła przygoda z telewizją i co za tym idzie zdobyłyśmy jako grupa rozgłos i zaczęłyśmy rosnąć osobowo. Wiele dziewcząt chciało dołączyć do tej prowadzonej nowocześnie grupy, a że nie kojarzyłyśmy się typowo branżowo jak rozczochrane, szalone kociary, tym bardziej wzbudzałyśmy zainteresowanie. Przygoda z różnymi stacjami telewizyjnymi i radiowymi trwała kilkanaście lat. Pomogło nam to, jednakowoż szalenie absorbowało, a generalnie kradło czas. Kiedy Fundacja była mała, dzięki mediom mogłam docierać do darczyńców i sponsorów, ale też wykorzystałam te wizyty w mediach edukacyjnie. Kompletne inne podejście do kwestii kotów środowiskowych, nowatorskie zarządzenie, mnogość i wielorakość projektów, niekiedy dość nietypowych jak na kocią organizację, przyciągało uwagę i podnosiło oglądalność.
W pewnej stacji powstał nawet cykl programów, w którym to Fundacja pojawiała się systematycznie. Byłyśmy cennym samograjem, bowiem mogłyśmy opowiadać na każdy temat ciekawie i interesująco.

Bieganie od wywiadu do wywiadu, kręcenie co tydzień programu, wszelkie towarzyszące temu okoliczności plus szalony rozwój Fundacji, zmęczyły mnie i przytłoczyły, zaczęło mi brakować czasu na pracę zawodową, rodzinę, przyjaciół.
Na zmianę stylu promowania Kociej Mamy przeogromny wpływ miała strona internetowa oraz reklama na portalach społecznościowych. Reportaże opisywały najważniejsze działania, interwencje, aktywności. Powstawały w zaciszu domowym, pisane rano przy kawie. Nie musiałam tracić wielu godzin na przygotowania konieczne z obecnością na wizji czy w studio.
Pandemia zmieniła totalnie i radiowo–telewizyjną rzeczywistość. Udzielałam wywiadów siedząc sobie na domowej kanapie albo będąc na wakacjach.

Jednak niedawno, po wielu latach pojawiłam się w łódzkiej telewizji, w programie “Budzi się ludzi”, którego kierowniczką produkcji jest znana mi od lat kobieta. Lubię Ją szalenie i cenię profesjonalizm z jakim traktuje swoją pracę. Każdy program jest skrupulatnie przygotowany, nawet laik nie czuje skrępowania ani tremy przed kamerami. Atmosfera zawsze życzliwa, przyjazna, swobodna, przypominającą raczej spotkanie towarzyskie. Zaproszenie przyjęłam bez wahania, informując, że pojawię się z Kasią i Iwanem. O ile dla Kasi był to niezwykle udany debiut, o tyle Iwan, bywający już niejednokrotnie w przeróżnych studiach, jak zwykle tradycyjnie “gwiazdorzył” wzbudzając swoim opanowaniem zdumienie.

Temat rozmowy był szeroki, od adopcji po edukację, ale o ile prowadzący mieli przygotowane pytania, o tyle nie mogli mieć świadomości, że nad moją i Kasi kreatywnością podczas rozmowy trudno zapanować i w sumie to my raczej wymusiłyśmy kierunek rozmowy, przeskakując z tematu na temat. Kasia w blasku fleszy, jupiterów i kamer czuła sią jak ryba w wodzie, śmiało opowiadając o pełnionym wolontariacie.

Miłe było to spotkanie, a dużo uroku i atrakcyjności wniosła rzecz jasna obecność Iwana.
Bardzo dziękuję Monice za wyrozumiałość do mnie, upartej czasem jak kot. Ponad dwa lata zabiegała, by ściągnąć mnie do studia, ale swoją cierpliwością dopięła swego i po tym niezwykle udanym spotkaniu, obiecałam zaglądać częściej, szczególnie iż Kasia ma ogromny niedosyt i tysiące pomysłów na tematy kolejnych programów. Chcąc nie chcąc, a każdy wie, że lubię spełniać prośby wolontariuszek, niebawem zapakuję Iwana w kontener i w towarzystwie Kasi opowiemy znowu o tym, czym żyje Kocia Mama!