Opowieść sylwestrowa

Tyle lat już trwam w kocim biznesie, że nic już nie jest w stanie mnie zadziwić. Generalnie dzieje się tak od pewnego czasu, że porad jak jest faktycznie, czyli który karmiciel ma zapędy do konfabulacji i wymyślania przedziwnych historii niekoniecznie zawsze zgodnych z prawdą i stanem rzeczywistym zasięgają ludzie, w pewien sposób zawodowo z kociarzami związani czy to urzędniczo, czy służbowo.


Pieniactwo, nadwrażliwość, konfliktowość to tylko niektóre cechy, które nie powinny, a towarzyszą społecznej aktywności. Jest i bardzo wygodna pozycja kierujących organizacją, a mianowicie przekierowanie interwencji do innych organizacji z uwagi na koszt. Pracując wiele lat wyrobiłam sobie dość znamienną pozycję w środowisku, że pomagam, ale jestem trudna, bowiem zawsze walę prawdę prosto z mostu i nie wikłam się w żadne układy.

Kiedy już decyduję się pomóc, nie ma żadnych częściowych działań, wszystkie koszty zawsze biorę na Kocią Mamę, by uniknąć najdrobniejszych nieporozumień. Kiedyś bardzo złościło mnie, że członkowie innych organizacji „podsyłali” mi trudne kocie przypadki. Dawno jednak machnęłam ręką na takie zachowanie, wychodzę bowiem z założenia, że to zwierzę w tym wszystkim jest najważniejsze i skoro inni z przyczyn, o których nie muszę być informowana nie mogą, to będąc kociarą z krwi i kości, a nie tylko internetowej aktywności, odmawiając czułabym się bardzo źle.

Cieszy mnie jeden fakt, zaufanie ludzi z branży, że bez wahania, kiedy nie mają znikąd pomocy, zgłaszają do mnie interwencję. Nauczyłam, że dla komfortu pracy, najlepiej jak przekazują mi prawdziwe informacje, bo w moim przypadku, nawet niewielkie ubarwienie sytuacji w niczym nie pomoże, a wręcz wywoła burzę na miarę tajfunu. Kiedy pauzuje program refundowany z budżetu miasta dedykowany pomocowo kocim opiekunom, każdy kto znajdzie operacyjnego kota ma dość poważny problem.

Sylwester wiemy z czym na się zasadniczo kojarzy. Z wypiekami na twarzach przygotowujemy się by jeden rok pożegnać, a powitać nowy. Bilansujemy wydarzenia, które stymulowały naszym życiem i w zależności od tego, których było więcej, dobrych czy przykrych, snujemy marzenia na przyszłość.

Tego dnia, na szczęście dla karmicielki i znalezionej w śmietniku kotki, w pewnej klinice na Bałutach dyżur miała na recepcji dziewczyna o wielkim sercu dla wszystkich czworonogów. Nasze ścieżki nie raz się krzyżowały, ale generalnie wspomnienie każdej wspólnej interwencji mam pozytywnie zapisane w głowie.
– Mam problem, pani przyniosła do lecznicy kotkę, sądziłam, że kotna, ale kiedy zrobiłam USG okazało się, że to rozległe ropomacicze… Nie bardzo wiem, jak wybrnąć z sytuacji…
Faktycznie, niewesoła sytuacja. Klinika, do której przyniesiono nie jest całodobowa i na domiar nie współpracuje z Fundacją, więc operacja ratująca życie musi być wykonana w innej powiązanej z Kocią Mamą.
Vetmed jest w pogotowiu, przeprowadzi zabieg, potem mała zostanie w szpitalu, jest tylko niewielki problem, ktoś musi zająć się transportem.
Dobrze było zapisane kocie przeznaczenie tego ostatniego dnia roku.

Znalazła się i osoba, która momentalnie pomogła logistycznie. Szczęśliwe z powodzenia błyskawicznie przeprowadzonej akcji ze spokojną głową i sercem mogłyśmy świętować. Miecia, bo takie otrzymała imię, dzięki trzem kobietom została ocalona. Tuż przed godziną 24 została przeprowadzona operacja, a potem mała była rozpieszczana przez personel medyczny. Vetmed słynie z tego, że niemożebnie rozpieszcza wszystkich przebywających w klinice pacjentów. Nie ważne, czy jest to prywatny rasowy miziak czy dzikus odłowiony przez Fundację, z takim samym przejęciem dbają o wszystkich. Wdzięczna im za to, często właśnie w sytuacjach awaryjnych i nagłych, bez wahania proszę o pomoc, bo mam świadomość, że nigdy nie spotkam się z odmową.

Miecia po kilku dniach hospitalizacji zabrana została do domu tymczasowego, który bardzo szybko opuściła przenosząc się do stałego. Interwencja przebiegła w spokojnej przyjaznej atmosferze, po mojej stronie zostaje do uregulowania faktura.
Swoim zwyczajem proszę o pomoc w zapłacie, bym nadal miała komfort w pracy, bym nie musiała odsyłać karmicieli z kwitkiem, by mieli świadomość, że zawsze mogą liczyć na wsparcie Kociej Mamy.