Wspólne projekty czyli kolejna wizyta w Łódzkim Ogrodzie Zoologicznym

Od pewnego czasu mamy kolejną swoją małą tradycję. Tym razem dotyczy ona współpracy z łódzkim ogrodem zoologicznym. Kiedy dział edukacji planuje wydarzenie, którego głównym tematem są koty, niezmiennie zaprasza Fundację, jako dodatkową, super atrakcję.
Ścieżka wspólnej pracy jest przetarta, wiemy jakie oczekiwania leżą po stronie Kociej Mamy, zawsze staram się wypełnić na pięć!

Po realizacji kilku projektów, obywamy się bez roboczych spotkań. Generalnie komunikacja jest prosta, Magda, szefowa działu pisze mi sms: „Izo, czy Fundacja przyjmie zaproszenie? Będziemy świętować Dzień Dużego Kota!”

Nie znoszę smsów, zwykle odczytuję je z dość dużym opóźnieniem, najczęściej przy okazji czyszczenia skrzynki. Magda zna moją przypadłość, dlatego sms pojawia się przynajmniej kilka tygodni wcześniej. Znalazła idealny sposób na moją awersję!

Odpowiedź zawsze jest taka sama: „Magdo, proszę o podanie daty, wyślę maila informacyjnego, wdzięczna za promocję i wsparcie działań szefowa, Iza.

Dwie kobiety, w wieku zbliżonym, dwie szefowe obie bardzo pozytywnie zakręcone. Otwarte, konstruktywne, w świetnym kontakcie ze zgraną załogą. Analizując nasze aktywności, dostrzegam podobieństwa: identyczny styl pracy, pozornie bardzo lekki, swobodny, koleżeński i miły jednak wszelkie czynności dopięte zawsze są do perfekcji, w idealnym zgraniu czasowym. Nie ma spektakularnych wpadek, pomyłek świadczących o złej, źle zaplanowanej pracy.
Wszystko spina się zgrabnie i harmonijnie. Między nami nie padają wielkie słowa. Obie wyznajemy zasadę, wzajemnej życzliwości szanując ustalenia, które regulują stylem pracy.
Rozpoznają się nasze zespoły, dobrze się razem działa.

Ta niedziela jednak była kompletnie inna od poprzednich.
Tym razem na Dzień Dużego Kota przybyli Goście specjalnie z zamiarem spotkania się z Fundacją. Odwiedziła nas Ela z córkami, obie chętnie przystały do wolontariatu. Pełne uznania za pomoc, którą otrzymały przy leczeniu starej, schorowanej, rakowej kotki. Z kwitkiem odsyłała ich każda organizacja, odmawiając pomocy finansowej. Kotka rokowała źle, zbyt stara, zbyt chora, zbyt duże koszty generowała jej choroba. Ale na szczęście dla kotów i ich opiekunów na tym świecie oprócz chłodno kalkujących cyników są i wrażliwe istoty. Fundacja nie po raz pierwszy zresztą objęła opieką kota, którego skazali inni. Eutanazja to w moim przypadku, zawsze decyzja o rozwiązaniu ostatecznym, ale dopóki jest szansa, dopóki walczy kot, a lekarz nie rozkłada rąk, zawsze stoję po jasnej stronie, nie tak szybko wyrażam zgodę na drogę za Tęczowy Most.

Kotka kilka miesięcy swego życia cieszyła się miłością, szacunkiem i opieką. Była oczkiem w głowie opiekunów, maskotką rodzinną. Kiedy odeszła, ja zyskałam dzięki niej kolejne cudowne osoby wspierające Fundację. Nie liczę na wdzięczność ratując koty, ale jak mówi przysłowie: „Dobro zawsze wraca w chwili kiedy się go najmniej spodziewasz”.
Tak stało się i tym razem.

W niedzielę, mimo odrobinę niepewnej aury, ciemne chmury wiatr przeganiał, bawiąc się z nami w loterię pod hasłem: zafunduję wam deszcz albo i nie! Przybyło kilka osób, które adoptowały od nas koty. Pokazywali zdjęcia pupilków, opowiadali zabawne anegdotki o wspólnym życiu.

Kiermasz cieszył się zainteresowaniem, zresztą tradycyjnie. Od pewnego czasu zadaniem Doroty jest przygotowywanie drobnych gadżetów, ma wyczucie tematu dlatego z całą przyjemnością pozbyłam się tego obowiązku.

Tej niedzieli uczyliśmy kiermaszowania nowych wolontariuszy, Dorotę i Kamila, zdobywali kolejną fundacyjną sprawność.
-Obawiałam się czy podołam, czy się sprawdzę, nie sądziłam, że obecność tutaj sprawi mi taką frajdę” – dzieliła się ze mną wrażeniami.
– Podstawą ekipy stoiskowej są Dorota z Olgą, reszta dziewcząt wspiera je okazjonalnie, na ile pozwolą okoliczności, generalnie one zawsze grają pierwsze skrzypce na tej płaszczyźnie – wyjaśniłam, starając się uporządkować jej wrażenia.
– Czy jest jakaś aktywność fundacyjna, jakieś działanie niezdefiniowane? – dopytywała Dorota.
– Nie! Nie mogę sobie pozwolić na kopanie studni, kiedy szaleje pożar, wszystko ma swoje tryby, ustalone zasady, was jest zbyt dużo, zbyt szeroki zakres działań, zbyt wiele interwencji toczy się jednocześnie byśmy pracowały zrywami albo chaotycznie. Widzisz – tłumaczyłam Dorocie – Dziś pobyłaś z nami, przy okazji poznałaś koleżanki, nauczyłaś się kolejnych zasad, czas spędziłaś miło a jednocześnie ile nowej dla siebie wiedzy przyswoiłaś!
Wiem, że dziewczyna jeszcze nie raz otworzy szeroko oczy ze zdziwienia, zaskoczona stylem pracy, odmiennością formy. Patrząc na toczące się projekty, na wszystkie aktywności na ich mnogość, rozmaitość, trudno przyswoić i zaakceptować wiedzę, że wszystko to działa w oparciu o pełen wolontariat!

-To był wasz dzień! Gratuluję! – ściskała moją dłoń Magda.
– Z nieba nie spadła mi ta pozycja – odpowiedziałam.
Pokiwała głową z uśmiechem.
– Znam doskonale cenę, którą się płaci, by tak to działało!
Absolutnie ma rację!